Kiedy kończyłam szkołę podstawową – wiele lat temu – nasza wychowawczyni każdemu ze swoich uczniów wręczyła zwykłą, małą, białą karteczkę. A na niej tylko jedno słowo. Jedno słowo – najlepiej opisujące charakter każdego z nas. Tej karteczki już nie mam, ale to jedno słowo doskonale pamiętam i wraca ono do mnie co jakiś czas. Pewnej kwietniowej niedzieli w 2016 roku, ta jedna, dominująca cecha charakteru (oprócz oślego uporu, stawiania sobie wysokich wymagań i niedoceniania siebie) przeczołgała mnie przez trasę DOZ Maratonu w Łodzi. Na zdjęciach z mety nie ma uśmiechniętej biegaczki.
Jakie to słowo najlepiej oddaje mój charakterek?
AMBICJA
A jak Asia, A jak ambitna!
Ta ambicja przebiegnięcia maratonu w najlepszym jak dotąd czasie wyganiała mnie z domu, gdy reszta mnie chciała odpoczywać w cieple i z kubkiem herbaty na kanapie. Ta sama ambicja kazała mi brodzić w śnieżnej brei po kostki, nie odpuścić ani metra i biegać po 10 razy jak chomik na tę samą górkę. Ta ambicja ustawiła mnie w niedzielę za zającami z balonikami na 4.15. To było moje wielkie marzenie. HA, HA i nadal jest (ten wymarzony czas uzyskałam we Florencji, jakiś czas później).
P jak porażka!
Z tą ambicją przebiegłam półmaraton, a nawet trochę więcej. Przez ponad 20 km zające biegły tuż za mną, a ja kontrolowałam swoje tempo i odległość między nami. Wolniej wołali, a ja zwalniałam. Przez piękną chwilę widziałam oczami wyobraźni siebie, jak na 30. km odrywam się od grupy i biegnę i biegnę i przyspieszam i wpadam na metą z czasem grubo poniżej 4.15. Może nawet 4.12. Dumna, szczęśliwa, w blasku chwały.
Na metę wbiegła jednak dziewczyna ze skwaszoną miną. Niezadowolona z siebie, z ciała, które ją zawiodło, z głowy, która podpowiadała kuriozalne rozwiązania przez kilkanaście ostatnich kilometrów biegu. Bo jak inaczej nazwać zazdrość (wybaczcie!) na widok zawodników zabieranych z trasy przez służby medyczne? Jak inaczej nazwać pragnienie zejścia z trasy, zakończenia biegu i zrezygnowania z dalszej walki. Czy do mety zaprowadziła mnie ta sama ambicja, która ustawiła mnie na starcie? Nie sądzę. Raczej wstyd.
W jak wstyd
Wstyd, bo przecież tyle osób wiedziało, że biegnę. Tylu osobom opowiadałam wcześniej o bieganiu, mojej wielkiej pasji. Tyle osób kibicowało mi wirtualnie i w realu. I miałam ich wszystkich zawieść?! I jeszcze baloniki na 4.30, które zaczęły mnie doganiać na ostatnich trzech kilometrach. O nie! Tylko nie to – zawołałam. I chciałoby się powiedzieć – ruszyłam z kopyta – ale to nie jest prawda. Na szczęście wstyd sprawił, że przyspieszyłam i nie dałam się dogonić.
Ukończyłam kolejny, piąty maraton. Przez 4 godziny i 28 minut dzielnie wybijałam stopami rytm na ponad 42-kilometrowej trasie. Przebiegłam każdy metr tego dystansu, ani przez moment nie maszerując (na to też nie pozwala mi ambicja!). I nie mam z tego żadnej radości. Medal schowałam za poprzednimi, cały poniedziałek obwiniałam się za porażkę, a wieczorem nie wytrzymałam i się poryczałam.
Czy obraziłam się na bieganie?
Czy schowałam biegowe buty na dnie szafy i zaparłam się, że nigdy więcej? Nic z tego. Moja ambicja ma już kolejne cele, a mój trener ma ze mną nie lada kłopot. A ja potwierdziłam dziś oficjalnie swój start w jesiennym (koniec listopada) maratonie we Florencji. Zarzekam się co prawda, że to już ostatni raz podejmę walkę, ale kto mi uwierzy.
PS. Nie zamierzam usprawiedliwiać swojego niepowodzenia. Ale wiem, że osób, które z innymi celami stawały na starcie w Łodzi, a inne wyniki osiągały na mecie w Atlas Arenie było znacznie więcej. Nie tylko ja biegłam na przekór pogodzie – słońcu (znowu mam opaleniznę do połowy ud) i z wiatrem w twarz, który wiał tam, gdzie ja jeszcze miałam nadzieję przyspieszyć.
Pięć lat później, jest lipiec 2021 roku. I działa ta sama ambicja! Tym razem postanowiłam nauczyć się jeździć na rowerze! Tak mając prawie 44 lata. Nauka jazy na rowerze dla dorosłych to nie jest proste wyzwanie, ale dzięki tekstowi sprzed roku, wiem, że nie jestem sama!
5 maja 2016 at 18:58
Dziękuję za ten wpis… Maraton jeszcze przede mną, ale doświadczenia wszelkie zbieram – nie tylko swoje… Pozdrawiam cieplutko!
6 maja 2016 at 04:50
Proszę zbierać doświadczenia, ale proszę się przede wszystkim nastawić na niezapomniany i niepowtarzalny bieg! Pierwszy maraton to wyjątkowy dzień! Zapamiętam go na zawsze. Dla równowagi proszę koniecznie przeczytać moją relację sprzed dwóch lat (zamieszczoną na blogu Piotra), także z maratonu w Łodzi – mojego debiutu. I raczej na taki bieg się nastawić. Nie pamiętam z niego bólu i walki, tylko euforię i łzy radości 🙂
http://www.piotrfit.pl/2014/04/15/szczescie-debiutanta-post-goscinny/
6 maja 2016 at 09:11
Mniej więcej wiem jak to może wyglądać, bo mam za sobą półmaraton, ale maraton to na pewno jest wszystko BARDZIEJ i MOCNIEJ 😀
22 kwietnia 2016 at 10:48
Asia, spotkaliśmy się w piątek przed biegiem na hali. Rozumiem Twój niedosyt ale widzę że jesteś niezły walczak. Tylko patrzeć a będzie trójka z przodu. Fajnie było Was poznać, serdecznie pozdrawiam! 🙂
21 kwietnia 2016 at 08:16
Pięknie opisałaś tę walkę, idealnie sięgnęłaś \”do głębi\” problemu. Śmieszne porównanie, bo w niedzielę biegałem w kółko po bieżni, trener kazał przebiec 3200m na full. No i po drugim kółku liczyłem że umrę, zginę, porwą mnie kosmici ale… wstyd nie pozwalał się zatrzymać. I on dociągnął mnie do mety. I wiesz, czasem się gra tak \”jak przeciwnik pozwoli\”. A historia sukcesów pokazuje, że na niczym lepiej się nie buduje zwycięstwa jak na \”porażce\”. Bo dla mnie Twoje osiągnięcie jest niedoścignione. Marna pociecha, ale pomyśl sama czy za samą walkę nie należy Ci się docenienie? Ponoć warci jesteśmy tyle ile nasza walka z samym sobą. 🙂