Jedziemy w marcu nad Gardę – usłyszałam w słuchawce od koleżanki. A ona usłyszała moje westchnienie tęsknoty, niczym westchnienie krecika z czeskiej kreskówki. A zaraz potem zaczęłam odświeżać w pamięci nazwy miejsc do zobaczenia. Jezioro z niesamowicie zieloną wodą, maleńkie miasteczko, które uznawane jest za najpiękniejsze we Włoszech (jedno z najpiękniejszych), piękne góry, zamek na skale, metalowe pomosty zawieszone nad wodą… I jeszcze nie zapomnij o włoskiej pizzy – najlepszą zjesz tutaj, koniecznie kawa z rogalikiem na śniadanie, a wieczorem, po kolacji limoncello… Opowiadałam, szukałam w pamięci obrazów i szybko sprawdzałam czy nie rzucili akurat jakiś tanich biletów. Tak zwyczajnie, ogarnęła mnie tęsknota za Jeziorem Garda. A przecież byłam tam zaledwie trzy miesiące temu, a zdaje mi się czasem, że to cała wieczność.

Garda poza sezonem

Podróż w listopadzie w tak popularne wśród turystów miejsce była strzałem w dziesiątkę. Jak pewnie i teraz będzie marcowy wyjazd mojej koleżanki. Przed i po sezonie. Jeszcze ciepło (w listopadzie zdarzyło mi się żałować, że nie mam krótkich spodenek, choć przyznaję – poranki i wieczory są chłodne)i już ciepło. I wciąż niezmienne pięknie. Przewodników i poradników na temat zwiedzania Gardy jest wiele, mój post nie jest kolejnym przewodnikiem. Ale mam nadzieję, że po zobaczeniu kilku zdjęć i przeczytaniu krótkich opisów ruszycie szukać tanich biletów lotniczych. Napiszcie przewoźnikom, że to moja zasługa, może podrzucą mi jakiś bilet. Obiecuję spakować się i być na czas na lotnisku.

Lago di Tenno – magiczne jezioro

Lago di Tenno. Wiem, że to był pobyt nad Gardą, ale jednym z pierwszych celów naszej wizyty było inne jezioro. Małe, ukryte wśród górskich szczytów. O niesamowitym kolorze. Po drodze miałam zobaczyć wodospad Varone, ale nie przewidziałam, że po sezonie grotę otwierają o godzinie 10.00. A może to Włosi nie przewidzieli, że ja już przed godziną 9 będę gotowa by odkrywać ich cuda. Zamiast więc wodospadów ruszyliśmy górskim szlakiem w górę w kierunku Jeziora Tenno i miasteczka Canale di Tenno. Jasne, można tam dojechać samochodem, można – tak jak my dojść na nogach. Wrażenie będzie takie samo. Nagle zobaczycie bajecznie zieloną wodę, w listopadzie otoczoną kolorowymi szczytami. Wokół niemal pusto, cała ścieżka wokół jeziora nasza, a miejsca piknikowe zupełnie puste. Dobrze, że rano kupiłam rogaliki i teraz mamy piękne i pyszne drugie śniadanie.

Canale di Tenno – zaczarowana wioska

Kolejna niespodzianka czeka w sumie tuż za rogiem. Kilkanaście minut spaceru i trafiamy do Canale di Tenno. Powiedzieć, że opada mi szczęka i tracę głos z zachwytu to mało. Jasne – naczytałam się postów i blogów. Wiedziałam, że to średniowieczna, włoska perełka. Jednak rzeczywistość, własne wrażenia, a cudze zdjęcia to coś zupełnie innego. Nawet więc jeśli zobaczycie te zdjęcia, to miasteczko to wciąż powinno odebrać Wam mowę! A mieszka tu zaledwie 50 osób.

Arco – miejsce nie tylko dla wspinaczy

Kolejnym cudem jest Arco – w sezonie raj dla wspinaczy. Zresztą – na dwóch głównych uliczkach mnóstwo jest sklepów ze sportowymi ubraniami i ekwipunkiem. Oczywiście, robimy rekonesans i oglądamy najnowsze kolekcje. Nad naszymi głowami góruje zamek. Symbol tego miasta i punkt orientacyjny. Podczas półmaraton wyznaczał mi półmetek. Im było bliżej – tym bardziej zbliżałam się do 11. kilometra. Im miałam go dalej za plecami – tym bardziej zbliżałam się do upragnionego celu. O moim półmaratonie nad Gardą przeczytacie TUTAJTUTAJ. A ja delikatnie zazdroszczę tym, którzy mają go przed sobą.

Ale wracając do zamku… polecam wieczorny spacer wśród oliwnych drzew i podziwianie rozległej panoramy. W listopadzie Arco i jego mieszkańcy oczarowali mnie jeszcze dbałością o szczegóły. Druga połowa listopada to czas, gdy ruszają świąteczne kiermasze, a Włosi przyozdabiają zaułki i podwórka świątecznymi szopkami i wariacjami na ich temat. Są więc pingwiny i krasnale, szopka na wodzie i drewniane figurki. Do tego światełka, mapping na ścianach budynków i iluminacja na zamku.

Monte Stivo i inne piękne szczyty

Góry wokół Jeziora Garda. Tych jest tu mnóstwo. Jednym z najpiękniejszych miejsc jest Monte Stivo. Zresztą trafiliśmy tam dzięki Włochom, którzy w ramach blablacar uratowali nas na lotnisku w Bergamo. Tak pięknie o niej opowiadali, że dwa dni po półmaratonie ruszyliśmy do góry. Szczyt ma 2059 metrów wysokości, a Arco trzeba więc pokonać w pionie prawie 2000 metrów. Dzień nie zapowiadał się pogodnie, ale ten moment gdy wychodzisz ponad chmury i podziwiasz lśniące w słońcu białe szczyty Alp… Po drodze spotykamy stado moich ukochanych osiołków (to moje ulubione zwierzęta, niestety miały kiepskiego PRowca). Co prawda na szczycie wieje, ale droga powrotna do wioski też jest bajeczna – prowadzi najpierw wśród wysokiej kosodrzewiny, malowniczych skał, a wreszcie wśród letniskowych domków i gospodarstw. Na koniec, niestety już po zmroku minęliśmy Jaskinię Alte.

Ze szczytu Monte Stivo widać inną interesującą mnie górę, Baldo, na którą z jednej strony można prawie wjechać kolejką, a z drugiej – przyjść. Na najwyższy wierzchołek nie dotarliśmy, ale warto wybrać się na tę wycieczkę z Torbole i po drodze podziwiać znakomicie zachowane miejsca, gdzie toczyły się walki w czasie I wojny światowej. Zresztą same szlaki turystyczne, sto lat temu powstały właśnie podczas wojennej zawieruchy.

Szlak nad taflą jeziora – czyli z Torbole do Tempesta

Szlak z Torbole zawieszony nad Jeziorem Garda to pomysł na bardzo malowniczy spacer z widokiem na jezioro. To jeden z najpopularniejszych tam szlaków, choć jak na popularność tego miejsca i piękny dzień towarzystwa nie mamy zbyt wiele. Kluczowym punktem wędrówki są metalowe pomosty i kilkaset schodów dosłownie przyklejonych do skały. Pod nami powietrze i woda. Kilka punktów widokowych, skąd wszyscy mamy takie same zdjęcia. Szlak zaczyna się w Torbole, a dokładnie przy parku linowym Busatte, a kończy w Tempesta. Stamtąd można wrócić autobusem, lub odwrócić się na pięcie i jeszcze raz pokonać trasę. W tę stronę częściej będziecie wchodzić po schodach.

Sentiero del Ponale

Sentiero del Ponale – to stara droga łącząca Riva del Garda i Valle di Ledro. Droga, która powstała w XIX wieku, wówczas uznawana była za cud techniki i zapewniała mieszkańcom doliny łączność ze światem. Jej budowa trwała prawie 50 lat, a nowy tunel, który zastąpił trasę Ponale wybudowano dokładnie sto lat później i otwarto w 1990 roku. Od kilkunastu lat ten cud techniki, z wykutymi w skałach tunelami, dostępny jest wyłącznie dla pieszych i rowerzystów. Oferuje niezwykłe widoki w dół na jezioro i w górę – na otaczające Gardę skały. Niestety stan drogi, w którą ostatnio nie inwestowano stale się pogarsza. Do tego stopnia, że wiosną konieczne było jej zamknięcie na czas remontu i napraw, które zapewnią pieszym i rowerzystom bezpieczeństwo.

Jezioro Garda i Riva del Garda

Jezioro Garda – piszę o nim na końcu, ale to był przecież główny pretekst naszego przyjazdu na nieplanowany półmaraton we Włoszech. Największe. Najpiękniejsze. Najczystsze. Najbardziej malownicze. Spektakularne. Pełne atrakcji i urokliwych miejsc. Raj dla turystów. Ochów i achów nie brakuje. Czy są przesadzone? Na wyrost? Nieuzasadnione? Nic z tego. Choć w swojej podróży po Włoszech dotarłam tam dość późno, to moim zdaniem w najbardziej idealnym momencie. Nic z tego o czym czytałam, na własne oczy mnie nie rozczarowało. Wręcz przeciwnie – wciąż mam niedosyt i nie ma tygodnia bym tak na wszelki wypadek nie sprawdzała cen biletów lotniczych. Ot, tak na wszelki wypadek…

Kasia, dziękuję Ci za tę rozmowę! Ten post to jej konsekwencje. Udanego pobytu nad Gardą! A ja… właśnie upolowałam dwa tanie bilety na kwiecień! Viva Italia!