Poza szlakiem. Prosto. Moje dwa ulubione zwroty. Doprecyzujmy – poza najbardziej popularnymi szlakami. Czyli mój sposób na Bieszczady w długi sierpniowy weekend. Recepta jest dość prosta. Polecam tym razem, do zrealizowania nie tylko w długi sierpniowy weekend, trzy trasy. To trzy całodniowe wycieczki – to okazja by poznać Bieszczady Zachodnie, przejść trasę z Cisnej do Komańczy, a także, by wędrować wzdłuż granicznych słupków.
Gdzie nie jechać na długi weekend
Są takie kierunki, które w długie weekendy należy omijać. Tatry. Słowacki Raj. Bieszczady. We wszystkich trzech miejscach byłam podczas długich weekendów – tegoroczny majowy spędziłam w Słowackim Raju, a sierpniowy w Bieszczadach. Katastrofa, można pomyśleć. Miłośniczka pustych szlaków w najbardziej popularnych wśród turystów miejscach. W Słowackim Raju znalazłam swój sposób na tłumy (o czym pisałam TUTAJ), w Bieszczady jechałam z gotowym planem wycieczek.
Bieszczady – noce pod gwiazdami?
Choć niewiele brakowało, bym nie miała dachu nad głową. Mam w Bieszczadach kilka swoich typów, ale dwa tygodnie przed długim weekendem już dawno wszystko było zajęte, zabookowane, zaklepane i zarezerwowane. Nic to, znalazłam kilka nowych, całkiem ciekawych miejsc – zabookowane, zaklepane, zarezerwowane, zajęte… Trzecia opcja – biorę co będzie. Byle w Cisnej, bo szlaki zaczynające się właśnie w Cisnej upatrzyłam sobie na kolejny wyjazd.
Pozostaje więc metoda – otwieram google maps, powiększam, wyszukuję pokoje do wynajęcia i dzwonię. Po godzinie byłam już bliska rozpaczy. W końcu jest! Jedziemy w Bieszczady! Rzucamy wszystko i kierunek Cisna. Dwa tygodnie później i sześć godzin jazdy później, jestem u celu. Tylko jakoś w środku nocy nikt się nie cieszy! I oszczędzę Wam linka do tego miejsca, bo tej miejscówki zdecydowanie nie polecam.
Tłumy na drogach, tłumy w Cisnej, czy będą tłumy na szlakach w Bieszczadach? Nie będzie!
Pod warunkiem, że nie będzie mnie na Caryńskiej i Wetlińskiej Połoninie, nie wejdę na Tarnicę i ominę nawet ukochane Bukowe Berdo. O tych bieszczadzkich hitach pisałam już na moim blogu. Jeśli nie bieszczadzkie hity, to co?
Wycieczka numer 1 – wzdłuż granicy, z widokiem na Słowację
Trasa: Małe Jasło, Jasło, Okrąglik, Płasza, Dziurkowiec, Rabia Skała, Jałowiec
27 km, 6 h 48 minut, zgodnie z mapą: 10,5 h
start w Cisnej, meta w Wetlinie, 1400 metrów w górę, 1300 w dół
Idealna trasa dla miłośników spokoju! Kilka punktów widokowych, połoniny – może nie tak spektakularne, jak te najpopularniejsze, niemniej jednak piękne i gwarantujące widoki na słowacką stronę. Pierwszych turystów spotkaliśmy dopiero na Jaśle! Po ponad 2 godzinach marszu! Znaczna część trasy na Jasło prowadzi lasem. Tuż za słynną i kultową Siekierezadą trzeba na moment skręcić na tory wąskotorówki (tak tędy – pokazuje mi siedzący przy torach mężczyzna z trunkiem w szkle – wieczorem w tym samym miejscu jest już w towarzystwie kolegów), a później w las. Skok przez potok, który lekko wezbrał po ostatnich deszczach i w górę. Po drodze mijamy obelisk upamiętniający miejsce katastrofy śmigłowca Mi-8T, w której 10 stycznia 1991 roku zginęło 10 osób – policjantów i pilotów.
Bieszczady – szlak wzdłuż granicy polsko-słowackiej
Na trasie kilka miejsc widokowych, między innymi na Małym Jaśle (1102 m). Kolejny punkt to Jasło (1153 m). Tu zresztą odkrywam nowy dla mnie, nieistniejący na mojej mapie z 2003 r. szlak żółty na Jasło z Przełęczy Przysłup (zejście w ciągu godziny). Kwadrans później jesteśmy na granicznym szczycie Okrąglik – stąd trzy możliwości: zejście przez Fereczatą do Smereka albo dalsza wędrówka szlakiem granicznym, w lewo albo w prawo. My wybieramy tym razem kierunek Rabia Skała. Większość trasy prowadzi przez lasy z niewielkimi podejściami i zejściami. Po drodze dwa szczyty oferujące piękne widoki Płasza (1163 m) i Dziurkowiec (1188 m). Stąd już zaledwie kilkadziesiąt minut wędrówki do docieramy na Rabią Skałę – węzeł szlaków z Wetliny i Kremenarosa.
Tutaj już kilkanaście osób opowiada o bieszczadzkich wycieczkach, więc po krótkich obliczeniach odpuszczamy jednak dalszą wędrówkę szlakiem granicznym i wracamy w niespełna 2 godziny żółtym szlakiem do Wetliny. Po drodze jeszcze zdobywamy Jawornik i meldujemy się tuż obok osławionej Chaty Wędrowca.
Chata Wędrowca – kultowe miejsce w Bieszczadach i kilka moich wspomnień
Nie będę Wam pisać o historii Chaty Wędrowca, o tym, że można rzucić wszystko dla miłości w Bieszczadach i do Bieszczad i zacząć od wspólnego prowadzenia Bacówki pod Małą Rawką. I tu właśnie stworzyć słynnego naleśnika giganta. Moje drogi z właścicielami Chaty Wędrowca przecięły się właśnie pod Rawkami. Tu sypiałam na ławie, gdy brakowało miejsc albo szopce obok bacówki w towarzystwie myszy. Było tam tak ciemno, że nie widziałam własnej ręki. W Bacówce jadłam pierwszego giganta i żeby go zjeść po całodziennej wycieczce, zaliczałam jeszcze szybkie wejście z Przełęczy Wyżniańskiej na Połoninę Caryńską. I dopiero wtedy byłam wystarczająco głodna. Cztery lata temu, by przekazać legendę miejsca i naleśnika z jagodami poszliśmy z Piotrem na kolację do Chaty Wędrowca.
Tym razem też miałam apetyt na naleśnika, ale kolejka by zdobyć stolik była za długa. Zerknęłam więc do sklepiku, nieśmiało uśmiechnęłam się do gospodarzy i poszłam swoją drogą. Wiem, że wciąż są ludzie, którzy w Bieszczady przyjeżdżają po raz pierwszy w życiu. Czasem nawet są w moim wieku i gdzieś przegapili studenckie wyjazdy na połoniny. I dla nich wszystko jest tu nowe, piękne i dzikie. Niech tak będzie, ja jednak z sentymentem wspominam tamte Bieszczady. A pewnie także tamtą siebie.
Koniec ze wspomnieniami, wracamy na szlak. Choć kolejna wycieczka to także mój powrót to przeszłości, do czasów, gdy na tej trasie nie było jeszcze kultowego Biegu Rzeźnika.
Wycieczka nr 2 – z Cisnej do Komańczy, czyli żubr to czy niedźwiedź
Trasa: czerwonym szlakiem z Cisnej do Komańczy
Ten odcinek, tylko dokładnie w przeciwną stronę, to początek słynnego Biegu Rzeźnika. Z Komańczy przez Jeziorka Duszatyńskie na Chryszczatą, a dalej Przełęcz Żebrak i Wołosań do Cisnej. Ja lubię tę trasę dokładnie w przeciwną stronę, a rezerwat Zwiezło i jeziorka są dla mnie taką perełką na zakończenie wędrówki. Sam szlak jest nudny! Tak, nudny – nie ma tu żadnych widoków i nie będziecie wędrować pięknymi połoninami. Ot, w jednym miejscu na moment przerzedzi się las i zobaczycie równie zielone stoki gór po lewej i po prawej stronie. Ot, w kilku zaledwie miejscach przejdziecie przez niewielkie łąki porośnięte wysoką trawą znaną z połonin. Gdybym nie wiedziała gdzie jestem, mogłaby pomylić tę trasę z Beskidem Niskim. I nie bez powodu – w Komańczy kończą się albo dla innych zaczynają Bieszczady – dalej jest już właśnie Beskid Niski.
Oprócz bajkowo pięknych Jeziorek Duszatyńskich, niewątpliwą zaletą tego miejsca jest cisza i spokój. Na trasie do Chryszczatej minęliśmy około 10 osób. Później robi się już tłoczniej, znad jeziorek docierają tu większe grupy turystów.
Dzikie Bieszczady – coś mruczy w chaszczach!
Po kilku kilometrach marszu, Piotr nagle się zatrzymuje, gestem nakazuje mi ciszę i szepcze: słyszysz? Mrrrr… i cisza. I znowu: mrrrr… Pierwsze skojarzenie – niedźwiedź! Nie jakiś miły pluszak-miś, tylko niedźwiedź. A my przecież idziemy w milczeniu, nie mamy kijków, nie stukamy o kamienie, nie mamy dzwoneczków przy plecak. Uciekać w krzaki? Tylko które? A może lepiej… zacząć śpiewać. Spróbujcie sobie w chwili stresu przypomnieć słowa jakiejś sensownej piosenki. No przecież nie „Żurawie origami” Meli Koteluk albo coś z repertuaru Kasi Nosowskiej. Śpiewaj, no śpiewaj – rozkazuję sama sobie! I przypomniała mi się jakaś głupiutka rymowana z przedszkola, dorzuciłam na koniec głośne HEJ, klasnęłam w dłonie i od początku. Śpiewałam tak przez kilkaset metrów, zanim z naprzeciwka nie nadeszli turyści. Wspomniałam im o mruczeniu, które usłyszeliśmy, a oni mnie oświecili.
Żubry! Chwilę wcześniej przez szlak przeszło stado żubrów. Moja mina – bezcenna! Rozczarowana, że nie udało się zobaczyć tych pięknych zwierząt. Jedyne co żubry zostawiły mi na szlaku to swoje kupy. A ja… no cóż, do dziś wyobrażam sobie zdziwienie tego zwierzaka, gdy usłyszał fałszywą nutę w piosence o świnkach.
Żubry w Bieszczadach
I zasięgnęłam informacji! Jaki cudem nigdy wcześniej, gdy samotnie włóczyłam się po Bieszczadach nie spotkałam ani jednego żubra?! W październiku 1963 roku, po 200 latach od ich wyginięcia na tym terenie, w Bieszczady ponownie sprowadzono żubry. Najpierw pięć, a potem dwa kolejne, do zagrody około Bereżek. Dziś na wolności żyje tu ponad pięćset żubrów, a ja wypłoszyłam je śpiewaniem! Jedyna pociecha dla mnie, że tylko one słyszały jak fałszuję.
Jeziora Duszatyńskie i Rezerwat Zwiezło – wycieczka na skraj Bieszczad
Jeziorka Duszatyńskie to główny cel tej wędrówki. Perełka czeka jednak na końcu. Za Chryszczatą zaczyna się Rezerwat Zwiezło – gdzie „diabli zwieźli ziemię”. W rzeczywistości ziemia osunęła się tu w kwietniu 1907 roku. Osuwisko zatamowało odpływ potoku, a spiętrzona woda utworzyła pośród lasu dwa (a właściwie trzy, ale trzecie już nie istnieje) urokliwe jeziorka – górne i dolne. Pierwszy raz byłam tu jesienią, dawno, dawno temu. W ciszy i spokoju podziwiałam to wyjątkowe i jakby zaczarowane miejsce. Latem, w szczycie sezonu i na dodatek podczas długiego sierpniowego weekendu nie brakuje tu turystów, ale i tak uważam, że to jedna z piękniejszych bieszczadzkich tras.
Tym razem zamiast do Komańczy w Duszatyniu skręcamy na Smolnik. Przyjdzie nam trzy razy zdjąć buty i przekroczyć brud w wodzie ponad kostki. Kolejne kilometry to już wędrówka asfaltową drogą. Po drodze mijamy chyże – stare i te które miały więcej szczęścia i w rękach nowych właścicieli dostały drugie życie. Do jednej wchodzimy skuszeni zaproszeniem na domowe ciasto, a wychodzimy z trzema nalewkami i słoiczkiem pesto z czosnku niedźwiedziego.
Podsumowanie: 35 km, 8 h 34 minuty, 1100 metrów w górę, 1100 metrów w dół
Wycieczka nr 3 – a jednak muszę zobaczyć bliżej bieszczadzkie połoniny!
Trasa: Przełęcz Wyżniańska, Mała Rawka, Wielka Rawka, Kremenaros, Rabia Skała, Dziurkowiec, Płasza, Okrąglik, Jasło, Cisna
Tylko jak uniknąć tłumu turystów?! Jest na to jeden sposób – wstać przed świtem i bardzo wcześnie wyjść na szlak. Mając lekki niedosyt po pierwszym dniu – zrezygnowaliśmy z kontynuacji wycieczki aż do Kremenarosa i Wielkiej Rawki – postanawiamy przejść ten graniczny szlak, ale w przeciwnym kierunku. Największym wyzwaniem okazała się wczesna, poranna pobudka. Trzeba było zerwać się przed piątą, by o 5.47 wsiąść do autobusu jadącego do Ustrzyk Górnych. Wyzwanie, ale na szczęście dotlenieni w górach, zasypiamy szybko i wcześnie. Autobus przyjeżdża punktualnie, a my już 20 minut po 6 jesteśmy gotowi do wymarszu na Przełęczy Wyżniańskiej. O tej porze w Bacówce budzą się pierwsi turyści, na polu namiotowym jeszcze słychać pochrapywanie. Uśmiecham się na widok szopki i skręcamy na Rawki.
Na początek Mała i Wielka Rawka
Sprzed lat pamiętam jedynie, że jest to szybkie i miejscami strome podejście, choć pierwszych kilkaset metrów wcale o tym nie świadczy. Za mną połoniny w porannym słońcu. W tym roku już się to nie uda, ale chciałabym zaplanować jeszcze taki wrześniowy wyjazd, gdy bukowe lasy mienią się kolorami.
Na Małą Rawkę docieramy po godzinie wędrówki od parkingu. Tu dochodzi też zielony szlak z Wetliny prowadzący tzw. działem. Na Wielkiej Rawce są już turyści, jak się za chwilę okaże Słowacy. I tyle! A wokół jak sięgnąć wzrokiem Bieszczady. Połonina Wetlińska i Caryńska, Tarnica, Bukowe Berdo i jeszcze dalej aż na ukraińską stronę. Tuż za Wielką Rawką dochodzimy do polsko-ukraińskiej granicy. Charakterystyczne niebiesko-żółte i biało-czerwone słupy graniczne stoją tu naprzeciwko siebie. Jeszcze pół godziny marszu i jesteśmy na trójstyku granic Polski, Słowacji i Ukrainy. Na szczycie charakterystyczny słup z napisami Krzemieniec i Kremenaros.
Bieszczady i moje marzenia o wycieczce wzdłuż ukraińskiej granicy
Kolejny raz wzdycham głęboko – bardzo chciałabym doczekać się czasów, gdy będzie można wędrować szlakiem wzdłuż polsko-ukraińskiej granicy! Przez Przełęcz Bukowiec aż do źródeł Sanu! Od bardzo wielu lat, jest to moje marzenie o poznaniu kolejnych pięknych miejsc w Bieszczadach. Tylko czy moje marzenie stanie się kiedyś rzeczywistością…
Dalej wędrujemy wzdłuż granicy przez Czerteż aż do Rabiej Skały. Tu obowiązkowy rzut oka na słowacką stronę i opuszczamy popularny węzeł szlaków, powtarzając naszą trasę z pierwszego dnia.
Korci nas jeszcze, żeby z Okrąglika skręcić na Balnicę. Jednak po prawie 8 godzinach marszu z krótkimi postojami, to byłaby zbyt długa i męcząca wycieczka.
Podsumowanie: 37 km, 9 h i 20 minut, 1600 metrów w górę, 1900 w dół
Bieszczady, wzdycham… Nawdychałam się tej atmosfery, popatrzyłam na ulubione połoniny, maszerowałam w trawie po pas, powspominałam i zatęskniłam. Do zobaczenia!
28 kwietnia 2020 at 08:35
Wybraliście naprawdę interesujące trasy, z których są przepiękne widoki. Ja w tym roku byłem pierwszy raz w Bieszczadach zimą! Tak mi się spodobało, że udało mi się być o tej porze roku jeszcze z 4 razy. Teraz planuje jakiś wyjazd w Pieniny i Tatry, bo pogoda sprzyja wypadom w góry. Powodzenia w dalszej pracy i powodzenia.
1 maja 2020 at 10:36
W Bieszczadach zimą jeszcze nie byłam. Dawno temu bywałam bardzo wczesną wiosną, a wtedy szlak np. Działem był totalnie zasypany jeszcze. Zdecydowanie lubię tam jesień. A wiosną, teraz najlepiej, bardzo polecam Beskid Niski. Soczysta zieleń bukowych lasów jest niesamowita! Pieniny i Beskid Sądecki też piękne. Tatry… tu niestety może kontrowersyjnie, wybieram słowackie. Mniej ludzi po prosto, a ja lubię w górach spokój. Wczoraj np. na trasie w „moich” Beskidach, przez 20 km nie spotkałam nikogo! Tak było niesamowicie! Pozdrowienia i miłych wędrówek 🙂