Dolina Brembana to atrakcyjne i nieprzebrane źródło pomysłów na górskie wycieczki w Alpach Bergamskich. Oprócz pięknych gór, jezior i rzek, to świetna okazja by cieszyć się piękną przyrodą i podziwiać dzikie zwierzęta. Dodatkową zaletą tego miejsca jest bliskość lotniska Orio al Serio w Bergamo i łatwa komunikacja między Bergamo a Piazza Brembana. Z Piazza Brembana można planować wycieczki, albo skorzystać z autobusów do sąsiednich miejscowości – Branzi, Roncobello czy Olmo – skąd też można wyruszyć na szlak. Polecam wypoczynek i aktywne spędzanie czasu w Dolinie Brembana. Zimą to raj dla narciarzy, latem – dla miłośników pieszych wędrówek, biegania, jazdy na rowerze, a nawet konnych wycieczek.

Dolina Brembana: Monte Venturosa, czyli prawie dwutysięcznik

Monte Venturosa to piękny szczyt na jednodniową wycieczkę z Piazza Brembana. Gdyby mógł, to pewnie miałby kompleksy z powodu swojej wysokości. Do dwóch tysięcy metrów wysokości brakuje mu dokładnie 1 metra. Choć na mapie ostatni odcinek wycieczki z przełęczy oznakowany jest drobnymi kropkami, w terenie ten etap jest nie do pobłądzenia. Na kamieniach wymalowano duże kropki i strzałki, które bezbłędnie wprowadzają na szczyt. O ile wcześniej kogoś nie skuszą ścieżki zaznaczone na mapie, ale nieznakowane i generalnie słabo widoczne w terenie – o tym za chwilę.

Ze szczytu Monte Venturosa z żelaznym krzyżem, roztacza się imponujący widok na dolinę Brembana. Bez trudu przy pięknej pogodzie można stąd wypatrzyć moją ulubioną górę o charakterystycznym kształcenie piły – to Resegone – szczyt, który wznosi się nad Lecco i Jeziorem Como.

Widok na Dolinę Brembana

Nasza wycieczka na Monte Venturosa zaczyna się w Piazza Brembana. Mijamy ruiny Castello i miejsce biwakowe i wchodzimy w las na szlak oznaczony numerem 128. Ten szlak prowadzi Doliną Foppone, ale systematycznie wspina się do góry. Jest tu tak cicho i spokojnie, że można tylko przeszkodzić kozicom, które kryją się w lesie. Nasz szlak po dwóch godzinach marszu wyprowadza na wzgórze i polanę z charakterystyczną anteną – to miejsce doskonale widoczne jest z okna naszego wakacyjnego mieszkania w Piazza Brembana. Cel naszej wycieczki to jednak kolejny masyw.

Panorama z Monte Venturosa

Alpy Bergamskie jak okiem sięgnąć

Zgodnie z mapą trzeba teraz zejść do wiejskiej, asfaltowej drogi i po kilku kilometrach wejść na oznakowany tabliczką skrót, który połączy się ze szlakiem numer 136, a na Przełęczy Grialeggio ze szlakiem 102. Stamtąd do szczytu jest już całkiem blisko – po drodze mijamy jeszcze kamienną, wyremontowaną chatkę Baita del Giacom na wysokości 1834 m n.p.m., w której można się schronić na wypadek złej pogody (otwarte jest jedno z pomieszczeń). Przy dobrej pogodzie można usiąść przy stole i cieszyć się widokami.

Chcesz wiedzieć więcej? Zapisz się do newslettera

Tyle teoria, a w praktyce…

Tak wycieczka wygląda w idealnej sytuacji, przy podążaniu zgodnie ze szlakami. Nas jednak po drodze skusiła widoczna na mapie ścieżka. Taki skrót, dzięki któremu mieliśmy uniknąć wędrowania asfaltem, ale który dość szybko zniknął w terenie. Później tajemnicze kropki doprowadziły nas jedynie do prywatnej chatki ukrytej w górach. W rezultacie zostało nam samodzielne wytyczanie drogi do przełęczy, wspinaczka trawiastym zboczem i wreszcie z radością wypatrzyliśmy kropki ostatniego etapu na szczyt. Generalnie – nie idźcie tą drogą i trzymajcie się szlaku! Bo jak się okazało przy zejściu szlak na Monte Venturosa jest przyjemny i bardzo dobrze utrzymany!

Cima di Menna – pierwsza próba

Pierwsza próba dotarcia na ten szczyt zakończyła się porażką i powrotem po swoich śladach w kompletnie przemoczonych butach. Co ciekawe nie spadła ani kropla deszczu, ale przedzieranie się przez wysokie, mokre o poranku trawiaste zbocze, dało się nam we znaki. Żaden goretex nie da sobie z tym rady.

A miało być tak pięknie… Z Piazza Brembana trzeba zejść obok kościoła i przez tunel pod główną drogą dotrzeć do miejscowości Lenne, by po jakiś 2 km marszu asfaltem wejść na szlak. Ten fragment widać doskonale z Monte Torcola – to przecinka w lesie, która wspina się zakosami wzdłuż linii energetycznej na Przełęcz Ortighera. Nie jest to najciekawszy fragment wycieczki, ale szlak dość szybko pozwala pokonać 900 metrów w pionie. Na przełęczy szlak skręca w lewo (w prawo można iść na Monte Ortighera) i w ciągu kolejnych dwóch godzin powinien doprowadzić do szczytu. Niestety po drodze pojawiają się owce, gospodarstwo ukryte w lesie, kilka wydeptanych przez zwierzęta ścieżek i brak widocznych znaków. I tak zamiast wędrować szlakiem wchodzimy w las, na łąkę, a wreszcie pozostaje nam tylko wspiąć się trawiastym zboczem na grań.

Monte Valbona i Monte Ortighera zamiast Cima di Menna

Marzenia o wejściu na Cima di Menna oddalają się. Czas płynie, a my podążamy już ścieżką jednak wciąż bez znaków, na widoczny przed nami szczyt Monte Valbona. Łatwo tu trafić i łatwo wypatrzyć ten szczyt o wysokości 1818 m n.p.m. Na szczycie znajduje się niestety ogromna antena, a na jednej z włoskich stron znalazłam informację, że jest to raczej wzmacniacz. Stąd widać też pierwotny, a nieosiągalny już w tym momencie cel naszej wycieczki. Nadal nie widać jednak zaznaczonej na mapie ścieżki, a i czasu straciliśmy sporo na poszukiwanie drogi. Zapada decyzja, że wracamy na przełęcz, do szlaku i wchodzimy na sąsiedni szczyt Monte Ortighera 1632 m n.p.m.

Monte Ortighera i kolejny raz szukamy drogi w Alpach Bergamskich

Mijamy chatkę przy której zatrzymujemy się na krótki odpoczynek, podchodzimy przez las na polanę i tam skręcamy w prawo, by pokonać ostatni odcinek na szczyt. Stąd planujemy zejść do Scalvino i wrócić do Piazza Brembana, ale tym razem … źle odczytujemy mapę. Spodziewamy się kontynuacji szlaku wprost ze szczytu i szukamy kolejnych znaków okrążając wierzchołek. Nic jednak nie znajdujemy. Mając już dość błądzenia i przedzierania się przez nieznane terany postanawiamy wrócić do przełęczy Ortighera i grzecznie, po tą samą drogą, którą tu weszliśmy, wrócić do Lenne. Dopiero na dole odkrywam, że szlaku do Scalvino powinniśmy byli wypatrywać poniżej szczytu, a powyżej przełęczy, gdzieś w lewo. Albo był dobrze ukryty i mało uczęszczany, albo ja go po prostu przeoczyłam.

Jedno jest pewne – zaliczamy jednego dnia dwie porażki. Nie dość, że Cima di Menna pozostaje niezdobyta, to jeszcze dwa razy gubimy właściwą drogę i nie potrafimy odnaleźć szlaku. Eh, góry… oby dalej było już łatwiej.

Cima di Menna po raz drugi

Tym razem mamy zamiar wejść na ten mierzący 2299 metrów szczyt! Inną drogą. Wyruszmy porannym autobusem do Roncobello. Piękna nazwa, ale droga dla wrażliwych żołądków znacznie mniej łaskawa. Po kilku zakrętach trzymam kciuki, by ta podróż jak najszybciej się skończyła.

Tradycyjna włoska wioska na końcu świata. Kościół, bar, sklepik i boisko. Po kilkuset metrach asfaltu szlak skręca w wąską ścieżkę między dwoma płotami, a później dość szybko wznosi się do góry. Początkowo jeszcze w miarę szerokim szlakiem, ale im wyżej tym ścieżka robi się bardziej jednoosobowa. Po drodze mijamy na wysokości 1292 m jaskinię i charakterystyczną skałę Corna Buca. Dalej przechodzimy przez polanę i mijamy chatę Baresi (zwana też Baita dello Zoppo) na wysokości 1383 m. Jeszcze kilkaset metrów i w lewo odbija szlak numer 270, ale my nadal trzymamy się znaków z numerem 235. Po chwili las się kończy. Zgodnie ze szlakowskazem na szczyt będziemy szli z Roncobello 4,5 godziny wędrówki.

Dzikie muchy w Alpach Bergamskich

Nie wiem czy ty my jesteśmy tak szybcy i sprawni, czy to atakujące nas stada much zmuszają nas do podkręcenia tempa. Starając się zgubić natrętne owady dość szybko osiągamy przełęcz Menna na wysokości 2001 metrów. Stąd wyraźnie widać już cel naszej wędrówki. Teraz szlak prowadzi grzbietem i po kilkudziesięciu minutach osiągamy szczyt. Po drodze warto popatrzeć w lewo, przez skalne okna w przepaść. Na szczycie Cima di Menna znajduje się krzyż, który ustawiono tu w lipcu 2016 r. Pierwszy krzyż wzniesiono w tym miejscu 3 sierpnia 1969 roku. Od tego czasu organizowane jest tu coroczne spotkanie członków i sympatyków grupy 4 cime M.A.G.A.

Walcząc z muchami dotarliśmy na szczyt w niespełna 3 godziny. Rozstępujące się chmury raz po raz pozwalają nam cieszyć się widokami. W dole widać oddane do użytku w 1985 roku schronisko / biwak położony na wysokości 2002 m n.p.m. – Palazzi Gerolamo. Jest tu dostępnych 18 miejsc noclegowych, z czego 5 łóżek znajduje się w zawsze otwartej części zimowej. Biwak prowadzony i otwierany jest przez wolontariuszy z grupy 4 cime M.A.G.A. Na początku sierpnia organizowany jest przez nich Festiwal Monte Menna. Kontakt do schroniska przez stronę na FB lub tutaj.

Katastrofa samolotu Liberator na zboczach Cima di Menna

Ze szczytem Cima di Menna wiąże się także pewna historia z czasów II wojny światowej. W nocy z 4 na 5 października 1944 roku na zboczach góry rozbił się samolot Liberator z 885. Eskadry Bombardowania 15. Sił Powietrznych. Lady Irene miała dostarczyć zaopatrzenie partyzantom – broń, amunicję, jedzenie, lekarstwa. Liberator został prawdopodobnie zestrzelony przez wroga lub w wyniku złych warunków atmosferycznych rozbił się na zboczach góry na wysokości 2250 metrów. 10 amerykańskich lotników i 3 tajnych agentów zginęło na zboczach Cima di Menna. Tym razem także nie decydujemy się na poszukiwanie szlaku w kierunku przełęczy Ortighera. Tą samą drogą, a później lekko klucząc i szukając znaków na szlaku numer 270 wracamy do sennej wioski o pięknej nazwie Roncobello.

Branzi i sztuczne jeziora Alp Bergamskich

Na naszej włoskiej mapie ta część Alp Bergamskich wygląda niczym tatrzańska Dolina Pięciu Stawów. Stawów jest tu zresztą dokładnie … pięć. I są w większości sztuczne, utworzone dzięki wybudowanym prawie na wysokości 2 tys. metrów tamom. By się tu dostać wystarczy dojechać autobusem do miejscowości Branzi i stamtąd wyruszyć na szlak numer 212. Kusi nas widoczny na mapie Pizzo del Becco o wysokości 2506 metrów. Zgodnie z mapą na szczyt prowadzi ubezpieczona łańcuchami droga, w stylu naszej Orlej Perci. Jednak w opisach trasy, do których dotarłam już w Polsce, można przeczytać, że mniej wprawnym turystom poleca się używanie lonży do asekuracji. Niestety z tym szczytem przyjdzie nam zmierzyć się innym razem.

Gdy dotarliśmy do Laghi Gemelli czyli bliźniaczych jezior i położonego na brzegu schroniska o tej samej nazwie, pojawiły się zwiastujące deszcz chmury. W ramach poznawania okolicy dotarliśmy jeszcze do położonego wyżej jeziora Colombo. Po drodze z radością wypatrywałam jeszcze świstaki. Gdy jednak dotarłam do rozwidlenia szlaków – w górę na szczyt, w prawo na przełęcz – w oddali rozległ się charakterystyczny pomruk. Dwa razy nie trzeba nam było powtarzać. Odwrót! Pierwsze krople i pioruny dogoniła nas dokładnie pół godziny później przy schronisku. Pozostało nam tylko przeczekać burzę w towarzystwie Włochów i włoskiego espresso.

Burza, burza i po burzy w Alpach Bergamskich

Grzmiało i błyskało się wokół przez kilkadziesiąt minut. I gdy nasz planowany szczyt ukazał się ponownie na tle błękitnego nieba, my jeszcze czekaliśmy na ustanie deszczu. Innym razem przyjdzie nam tu wrócić, bo miejsce z jeziorami i otaczającymi je szczytami jest wyjątkowo piękne. Tym bardziej, że będąc tutaj można zorganizować co najmniej kilka świetnych wycieczek – wszystkie propozycje za stroną schroniska!

To był mój kolejny wyjazd w Alpy Bergamskie. I pewnie nie ostatni. Rozłożona na podłodze mapa to najlepszy dowód jakie wiele szlaków jest jeszcze do przejścia, szczytów do zdobycia i miejsc do poznania. Tym bardziej, że 8 listopada lądujemy … oczywiście w Bergamo! Jakieś pomysły co dalej?