To nie koronawirus zmienił moje podejście do robienia zakupów i sposobu wydawania kasy. To zmieniało się przez kilka ostatnich lat. Może musiałam dojrzeć i zacząć nauczyć się wybierać. Być może musiałam stać się jeszcze bardziej samolubna (lubię mieć oryginalne rzeczy, których nie mają moje koleżanki). Może w ten sposób chcę manifestować swoją odmienność. Ale właśnie teraz zmiany we mnie i wokół mnie osiągnęły punkt kulminacyjny i świetnie wpisują się w akcję Wspieram Polskie Marki (#wspierampolskiemarki).
Jednym z ostatnich powodów do napisania tego tekstu, który chodził mi po głowie od dawna, był post Michała Mr. Vintage. Napisał o polskich markach odzieżowych. Później ktoś ze znajomych wrzucił swoją listę marek / firm / przedsiębiorców, których zna i poleca. Teraz kolej na mnie.
Ja skupiam się na kilku markach. Bardzo różnych. Mydło i powidło. Bo przecież nie samymi ciuchami żyje człowiek. Przedstawię Wam zatem kilka małych, a może trochę większych biznesów i sposobów na życie. Takich, które warto wspierać swoimi – tu mądre określenie – decyzjami zakupowymi.
Ekonomiczny patriotyzm
Nie zawsze tak było! Jak ja uwielbiałam te polowania w galeriach handlowych, te nocne zakupy i wyprzedaże. Walkę o szmatkę w super niskiej cenie. Zamiast jednej mogłam mieć nawet dziesięć. Nawet jeśli każda z nich po jednym praniu mogła zmienić swoje przeznaczenie i stać się szmatą do podłogi. Dziś galerie handlowe omijam szerokim łukiem. Zakupy robię na kanapie w salonie, a niektóre z właścicielek marek znam osobiście. Ba! Nawet piłam z nimi herbatę przy kuchenny stole. I jestem na bieżąco z ich radościami i kłopotami. I z dumą noszę i używam ich produktów, sypiam pod ich dachem.
#wspierampolskiemarki
Być może bez naszego wsparcia tym kobiecym biznesom (sorry panowie, ale za tymi biznesami stoją niesamowite kobiety) będzie trudniej. Może odpadła im na chwilę konkurencja w postaci galerii handlowych, ale wielu z nas włączyło tryb oszczędzania. Ja też. Dlatego ostatnio siedząc przed kominkiem w chatce w Gorcach zapakowałam do koszyka koszulkę od Polka Sport. Przecież to się wyklucza! Oszczędzanie i kolejny zakup! Przecież taką koszulkę możesz mieć za połowę ceny z jakiejś sieciówki na wyprzedaży. Może i mogę, ale jednak chcę mieć Polkę Sport, wymyśloną, uszytą i zapakowaną w Polsce.
Biegam jak dziewczyna, czyli Polka Sport
Koszulkę kupiłam w ciemno. Wiedziałam czego się spodziewać, bo spódniczki biegowe wymyślone przez Katarzynę Półtorak towarzyszą mi od kilku lat. Mam ich w szafie kilka. Nie idę policzyć, bo może jednak nawet kilkanaście. Intensywnie używane. Biegam w nich namiętnie i z przyjemnością. Biegam, chodzę po górach, spaceruję, zabieram na wszystkie wakacyjne wyjazdy. Raz nawet w dżinsowej poszłam do pracy i … nikt się nie zorientował, że to jest sportowe ubranie. Biegam jak dziewczyna, więc hasło Polka Sport jest mi bliskie. Lubię czuć się kobieco nawet gdy jestem zlana potem i zziajana. Z radością patrzę jak rozwija się Kasia i jej firma i bardzo chcę, by przetrwała ten trudny czas. Tym bardziej, że wszystkie spódniczki powstają w Polsce, a to znaczy, że pracę ma jeszcze kilka innych osób.
– Skąd się pomysł na własną firmę i biegowe spódniczki?
– Pomysł narodził się w mojej głowie w 2016 roku. Jestem biegaczką, biegam praktycznie przez całe swoje życie, bo od 4 klasy szkoły podstawowej. Jest to mój styl życia, spędzania wolnego czasu, w który wciągnęłam też rodzinę – męża i córkę. Biegam przede wszystkim dla siebie, bo to sprawia mi wielką frajdę, ale czasem startuję na imprezach biegowych – na różnych dystansach, w Polsce i zagranicą. Na jednym z biegów górskich ultra, który odbywał się w Chamonix we Francji kupiłam z ciekawości na expo spódniczkę biegową. Widziałam wcześniej, że wiele dziewczyn biegło w takich spódniczkach podczas zawodów, w tym dziewczyna, która bieg wygrała.
W Polsce spódniczki biegowe nie były wtedy popularne, choć samo bieganie stawało się aktywnością coraz bardziej popularną. Pomyślałam, że może dobrym pomysłem byłoby zaprojektowanie własnej spódniczki biegowej i jej sprzedaż. W ten sposób powstała Polka Sport. Dzisiaj spódniczki biegowe są bardzo popularne w Polsce i poza moją marką kilka innych polskich marek produkuje takie spódniczki.
– Jak sobie radzisz jako przedsiębiorca w normalnej sytuacji rynkowej, a co zmieniło się teraz?
– Prowadzenie własnej firmy jest bardzo angażujące i czasowo i emocjonalnie. Często ludziom wydaje się, że rzucą pracę na etacie i zaczną spełniać swoje marzenia o wolności i niezależności we własnej firmie. Otóż nieprawda. Własny biznes to ciężka harówka, trzeba mieć determinację, dużo pokory, cierpliwości i wiary w siebie i w to co się robi. Jeśli chodzi o biznes odzieżowy, to w tej chwili bariery wejścia są bardzo niskie, stąd powstaje dużo nowych, małych marek. Większość z nich nie przetrwa dłużej niż 2 lata. W Polsce klienci często nie bardzo zwracają uwagi na to, co kupują. Tak naprawdę dla wielu liczy się to, żeby było tanio.
Teraz jest jeszcze trudniej – sprzedaż spadła, moje nowe plany związane w wprowadzeniem dzianin z recyklingu zostały wstrzymane w związku koronawirusem i zamknięciem fabryki, która wyprodukowała dla mnie dzianinę. Szwalnia na razie pracuje, ale co będzie za tydzień, dwa nie wiem. Mam jeszcze mały zapas dzianin kupionych w ubiegłym roku, więc będzie z czego szyć przez jakiś czas.
– Jak się przez tych kilka lat zmieniało Twoje podejście do biznesu?
– Moim zdaniem, ja nie jestem typowym przedsiębiorcą. Mój mąż się ze mnie śmieje, że najchętniej to bym wszystko rozdała za darmo. No ale prowadzę biznes, a nie fundację. Od początku zależy mi na tym, żeby za produkowanymi przez Polka Sport ubraniami stało coś więcej. To że mają być funkcjonalne, dobrze uszyte, z wysokiej jakości dzianin to podstawa. Trochę czasu zajęło mi znalezienie partnerów biznesowych, z którymi mogę realizować te założenia (szwalnia – dwie pierwsze nie sprawdziły się, dostawcy dzianin na poziomie światowym – wcale nie jest ich łatwo znaleźć).
Od roku w Polka Sport bardzo mocno istnieje temat ekologii i zrównoważonego biznesu. Prywatnie dużą wagę przywiązuję do ekologii. Na co dzień wprowadzamy w naszym domu różne zmiany, dzięki którym środowisko naturalne będzie mniej obciążone. Pijemy wodę z kranu, ograniczyliśmy spożycie mięsa, używamy toreb wielorazowych na zakupy, używamy mydeł zamiast płynów w butelkach, szampon w kostce zamiast szamponu w butelce, dezodorant w kremie w słoiczku zamiast klasyczny, nie używamy słomek ani jednorazowych naczyń, ograniczyliśmy zakupy, kupujemy część ubrań z drugiego obiegu.
Naturalną rzeczą jest to, że te wartości chcę przenieść również na biznes, który prowadzę. Zależy mi na tym, żeby był prowadzony w sposób odpowiedzialny i w miarę możliwości z poszanowaniem natury. To co mnie najbardziej bolało, to były foliowe woreczki, w które panie pakowały spódniczki w szwalni. Co z tego, że do klientów wysyłam spódniczkę bez folii w kartonowym pudełku, jeśli ten woreczek foliowy i tak był zużywany. Zaczęłam szukać rozwiązań i po dłuższym czasie trafiłam na polską markę odzieżową, która używa papierowych kopert. Pomyślałam, że to dobry pomysł.
Papierowe koperty
Zaczęłam szukać w internecie firmy, która produkuje ekologiczne koperty z możliwością dostosowania ich do moich potrzeb – chodziło o trwałość, rozmiar, rodzaj papieru. Trafiłam na zpapieru.pl. Firma miała dużo pozytywnych opinii od klientów i oferta wydawała się ciekawa. Po nawiązaniu kontaktu bardzo szybko otrzymałam różne próbki kopert, aby móc wybrać odpowiedni rodzaj i grubość papieru.
Po wybraniu rodzaju papieru ustaliliśmy rozmiary i wszystkie szczegóły związane z wyglądem kopert. Pierwsza partia powstała bez żadnego nadruku, bo chciałam zobaczyć jak w ogóle takie koperty się sprawdzą. Wyszło bardzo dobrze i kolejna partia powstała już z nadrukiem logo firmowego Polka Sport.
Naśladujcie i kopiujcie!
Mam mnóstwo pomysłów na małe i większe zmiany, które spowodują, że moje produkty będą spełniały moje oczekiwania jeśli chodzi o ekologię. Mam nadzieję, że inne polskie marki również pójdą tą drogą – tutaj naśladownictwo i kopiowanie jest bardzo wskazane, bo korzystamy na tym wszyscy. Ekologia to nie powinien być trend, strategia marketingowa czy jakiś wyróżnik, to powinna być norma w każdej firmie.
A ja przyszłym klientkom Polka Sport mogę jeszcze zasugerować, by składając zamówienie wybrały „używane” opakowanie (np. ze zwrotu). I tak je rozszarpiecie na strzępy chcąc się dorwać do zawartości przesyłki.
Mydła i jeszcze więcej kosmetyków z Beskidu Niskiego
Do Mydło Stacji trafiłam … poszukując inspiracji. Właśnie sama musiałam stworzyć ciekawe opisy kosmetyków i chciałam się przekonać jak robią to inni. Najpierw zachwyciły mnie opisy na ich stronie, a później postanowiłam przetestować produkty na własne skórze. Mydło Stacja to jednak nie tylko mydło.
Nie tylko mydło i oddaj mi moje masło!
Albo inaczej – o mydle nic nie napiszę, bo znam tylko kokosowe, gospodarcze, które wspaniale wywabia plamy, na rękach i na ubraniach, a także zabija przykry zapach. Ja zakochałam się w hydrolatach – malinowym, cynamonowym i różanym. Latem się z nimi nie rozstaję. Potem przyszedł czas na olejki – i tu znowu skusił mnie zapach. Olej z pestek malin pachnie obłędnie! Teraz nie wyobrażam sobie życia bez dezodorantu o zapachu grejpfruta. Do tego jeszcze mandarynki ukryte w maśle do ciała. I prawie mamy komplet. Listę moich prywatnych hitów uzupełnia masło Shea – podbiera mi je mój partner i esencja do twarzy Róża Wschodu.
Gdzieś po drodze sprawdziłam, gdzie powstają te kosmetyki. Bo lubię wiedzieć kogo wspieram.
I aż jęknęłam z zachwytu! W Beskidzie Niskim! A za tymi produktami stoi drobna i urocza dziewczyna, czyli Wiktoria Mucha. Wiktoria, po Katarzynie to kolejna businesswoman, którą znam osobiście. Piłyśmy razem herbatę przy kuchennym stole w jej domu, rozmawiając nie tylko o kosmetykach.
– Wiktoria, skąd pomysł na własną firmę produkującą kosmetyki?
– Pomysł na produkcję własnych kosmetyków zrodził się już na studiach (ogrodnictwo z zielarstwem), kiedy to tęskniąc za moim małym miastem i pragnąc zamieszkać na wsi rozpoczęłam eksperymentowanie. Najpierw z mydłem sodowym, a potem z innymi kosmetykami. Eksperyment się powiódł, a ja połknęłam bakcyla i odtąd nie widziałam dla siebie innej drogi. Teraz mam poczucie, że nie tylko spełniam własne marzenia, ale też (albo przede wszystkim) przyczyniam się do szerzenia wiedzy o korzyściach płynących z zaufania i korzystania z dóbr Matki Natury!
I to jak się Wiktoria przyczynia! W lutym ukazała się książka Wiktorii pod tytułem „Kosmetyki naturalne dla Ciebie”, która przybliża zasady tworzenia własnych kosmetyków w zaciszu domowym. A kto tak jak ja nie ma chęci, talentu i zacięcia do produkowania własnych kosmetyków powierza to zadanie Mydło Stacji z Beskidu Niskiego.
– Czy w tej chwili boisz się o swoją firmę albo inaczej – jak się czujesz w obecnej sytuacji kryzysu?
– Myślę, że moje myślenie nie odbiega od myślenia innych przedsiębiorców. Wszyscy się boimy, jesteśmy niepewni jutra. Mało kto posiada bufor finansowy, który pozwoliłby przetrwać powiedzmy rok bez sprzedaży. Wielu z nas zatrudnia pracowników, o których dbamy tak samo jak o siebie, więc wizja zwolnień jest po prostu bolesna. Jednak ja jestem człowiekiem z natury optymistycznie nastawionym, więc licząc na chłodno, jeśli sytuacja ta potrwa kilka miesięcy, a nie lat będziemy podnosić się dłużej, ale damy radę! Mamy wspaniałych, wiernych Klientów i to pozwala nam patrzeć w przyszłość optymistycznie 🙂
Stałych klientów namawiać nie muszę, a nowych zapraszam! Rozsiądźcie się wygodnie na kanapie, wyobraźcie sobie ulubione zapachy i zapakujcie je do koszyka. Link powyżej 😉
Nasza Polana w Beskidzie Niskim
Od Wiktorii do Marleny już całkiem niedaleko! A jaki ten świat jest mały!
Marlenę znałam wcześniej niż Wiktorię. Spędziliśmy pod jej dachem, czyli w Naszej Polanie, pewien cudowny majowy weekend. I gdy jakiś czas później odkrywając stronę Mydło Stacji napisałam do Marleny pytanie, czy kojarzy firmę. Jeszcze przed pierwszymi zakupami. Kojarzy, to mało powiedziane. Zna właścicielkę! I przy kolejnej wizycie w Beskidzie Niskim właśnie dzięki Marlenie usiadłam przy kuchennym stole Wiktorii. Cóż za zrządzenie losu. Bo, że przy stole Marleny siedziałam już kilka razy, jedząc, pijąc, śmiejąc się i grając w planszówki, nie wspomnę.
Stary drewniany dom z 1928 r.
Do Marleny trafiłam przypadkiem. Spodobała mi się nazwa domu. Nasza Polana. I dom – stary, drewniany, któremu Marlena i Paweł dali drugie życie. Tak sobie jeździłam palcem po mapie, powiększałam google maps i szukałam ciekawych miejsc, aż trafiłam na Naszą Polanę.
Najpierw oczarowały mnie zdjęcia, później opisy na stronie internetowej, a na końcu okazało się, że to wszystko prawda. I choć w Beskidzie Niskim znam już niemal każdy szlak, do Marleny wracałam jeszcze dwa razy o różnych porach roku. I mam zamiar usiąść z nią jeszcze przy stole, pośmiać się i porozmawiać. Po drodze naszej znajomości, oprowadziłam Marlenę po moim mieście, a dzięki Marlenie miałam w Porto dach nad głową i nietuzinkową przewodniczkę.
Ale najpierw przeczytajcie jak Marlena i Nasza Polana skradły moje serce!
Witamy na Naszej Polanie, w sercu Beskidu Niskiego, gdzie symbioza z przyrodą odbywa się naturalnie, gdzie świergot ptasząt latem budzi o poranku, gdzie jesienią feeria barw nie mieści się w palecie kolorów najsłynniejszych malarzy, gdzie zimą skute lodem i ośnieżone krajobrazy cieszą duszę i oko, gdzie wiosną każde źdźbło trawy urokliwie budzi się do życia.
Gdzie możesz pobyć z nami albo sam, spacerować, wędrować, kontemplować ale możesz też podglądać jak rosną zioła, wytropić jelenia albo skosztować soczyste jabłko, upiec chleb albo pobrudzić dłonie w lokalnej glinie. Jest też moc innych rzeczy do robienia lub nie robienia. Bujanie na hamaku, zaglądanie pod liście pokrzywy i gdy nie ma pod nimi robaczków to zerwać je na aromatyczną herbatę. Nasza Polana to nie tyle miejsce co rzeczywistość, która tworzy się na nowo każdego dnia.
Smacznie i naturalnie, czyli slow food
Marlena to także gwarancja smacznych pobytów. Nikt tu się nie spieszy przy śniadaniu. Twarożek od sąsiadki. Warzywa z ogródka. Jajka od własnych kurek. Herbata z przydomowych ziół. Wieczorem jest jeszcze lepiej! Marlena jest w kuchni kreatywna i gotuje wegetariańsko. A ja po całym dniu w górach zjem wszystko co ugotuje. I poproszę o dokładkę.
Nasza Polana jest tylko przykładem takiego miejsca, w jakim najbardziej lubię odpoczywać.
To moja definicja luksusu. Nie hotelu z recepcją i wakacji all inclusive, ale długich i ciekawych rozmów, wymiany książek i myśli, inspiracji. Podglądam Marleny zdjęcia, wiem co je na śniadanie i jaka u niej pogoda. Wiem nawet jakiej muzyki słucha.
A co słychać u niej w tych dziwnych czasach?
Oddaję głos Marlenie z Naszej Polany w Beskidzie Niskim.
– W Naszej Polanie podczas koronawirusa radzimy sobie dobrze. Parę dni przed ogólnopolskim odosobnieniem, przyjechała do mnie ekipa przyjaciół z Warszawy – muzycy i osoby zdalnie pracujące. Jest nas razem 6 dorosłych osób i 1 dziecko, 3 psy, 3 koty i 2 kury.
W tym trudnym czasie jest to sytuacja wyjątkowo komfortowa bowiem jesteśmy w większej grupie, robimy wiele rzeczy wspólnie: gotujemy, rozmawiamy, oglądamy filmy. Doskonały jest fakt, że otacza nas przyroda: lasy, góry i pola. Chadzamy małymi grupami lub samotnie na spacery dla utrzymania odpowiedniej kondycji psychicznej, fizycznej i duchowej.
Niebagatelne jest również to, że będąc razem wspieramy się np. finansowo. Robimy wspólnie zakupy, zrzucamy się na rachunki, pomagamy sobie w naszych pracach, promując wzajemnie dziedziny, w których działamy.
Zajmij głowę czymś pożytecznym
Kilka osób, które przebywają obecnie pod dachem Naszej Polany to muzycy, członkowie grupy Dorośli z Warszawy. Czas odosobnienia wykorzystują na tworzenie, komponowanie muzyki oraz przygotowywanie koncertów – streamingów online, które odbywają się w każdą sobotę na facebookowym profilu Dorosłych. Wszyscy jesteśmy w to emocjonalnie i fizycznie zaangażowani. To nam pozwala na razie normalnie funkcjonować, nie koncentrować za bardzo na realiach związanych z wirusem. Oczywiście staramy się być na bieżąco i aktualizować informacje o sytuacji na świecie ale nie wpadamy w panikę.
Do sklepu jeździmy bardzo rzadko, przygotowujemy dokładną listę i szybko załatwiamy sprawunki, przestrzegając noszenia maseczek i gumowych rękawiczek. Potem, gdy wracamy do domu, odkażamy zakupy, przechodzą kwarantannę w samochodzie i dopiero po paru godzinach rozpakowujemy auto.
Sytuacja na świecie bardzo pobudza naszą wyobraźnię i martwimy się nie tylko o siebie ale także o nasze rodziny, przyjaciół i znajomych w innych krajach. Jesteśmy z nimi w stałym kontakcie, próbujemy się wspierać, podnosić na duchu i nie załamywać. Funkcjonowanie w grupie z pewnością bardzo pomaga w przejściu przez tę niecodzienną atmosferę, której końca na razie nie widać.
Jak już zobaczymy wszyscy ten koniec niecodziennej atmosfery to liczę, że spotkamy się w Beskidzie Niskim. Na wakacje, jakiś weekend, albo po prostu by odświeżyć głowę.
Kolejne dwie marki, które obserwuję, którym dopinguję i które polecam to znowu kobiece biznesy. I w sumie z łatwością mogę je powiązać z górami.
Czary z drewna
Czary z drewna oczarowały mnie drewnianymi obrazami. Na swój wymarzony jeszcze czekam. Będzie prezentem dla samej siebie za coś szczególnego. I zawiśnie na honorowym miejscu, może we własnym domu z widokiem na góry.
Czary z Drewna powstały z zamiarem spełniania Waszych drewnianych marzeń. Upiększania waszych wnętrz meblami i przedmiotami niebanalnymi, jedynymi w swoim rodzaju i tworzonymi z pasją i sercem. W naszej pracy stawiamy na indywidualność, projekty przygotowywane są jednorazowo z uwzględnieniem najdrobniejszych szczegółów, przy doborze najlepszych materiałów i narzędzi.
Tyle od autorki tych prac z jej własnej strony. W moim domu na razie goszczą podkładki pod kubki i drewniana miseczka, która nie miała konkretnego przeznaczenia, a w której rozgościła się moja biżuteria.
Szkoda, że nie mam plastycznego talentu, bo do sklepu Czarów z drewna trafiły właśnie w ramach akcji #zostańwdomu zestawy DIY. Można wybrać jeden z ośmiu projektów, wyszlifować, ułożyć i pomalować / ozdobić według własnego widzimisię. Bardzo mi się ten pomysł podoba! U mnie jednak brak talentu. Czarodziejka od Czarów z drewna robi także świetne zdjęcia swoich prac i pokazuje jak powstają.
Niepowtarzalna biżuteria – Kavodesign
W drewnianej miseczce Czarów z drewna rozgościły się produkty Kavodesign. Nawet nie pamiętam jak trafiłam na tę ręcznie robioną biżuterię. Pamiętam pierwszy zakup; asymetryczne liście w matowym srebrze. Dodały już nie raz uroku małej czarnej, gdy choć w macie trzeba było zabłysnąć.
Później zachwyciło mnie zdjęć niezwykłych obrączek zaprojektowanych według pomysłu jakiejś pary. Jedyną, niezwykłą i wystarczającą ozdobą była delikatna linia górskich szczytów. Obrączek akurat nie potrzebuję, ale srebrny górski pierścionek towarzyszy mi bardzo często. A w uszach niesymetryczna kombinacja kolczyków – góry czy morze, okrąg czy koło? Cztery produkty, a tyle możliwości. Mam pomysł na kolejne realizacje.
Wspieram polskie marki
W sumie to właśnie tak chciałbym żyć – w małej lokalnej ojczyźnie. Skoro potrzebuję ubrań, to kupuję je u znajomej lub sąsiadki, nawet jeśli to sąsiedztwo wirtualne. Mleko i sery mam od pani zza płotu. Kosmetyki produkuje dziewczyna z sąsiedniej wsi. Chleb mogę upiec sama. I tak się to kręci. Świat idealny. Niestety idealnie nie jest. Takich polskich marek, polskich firm i przedsiębiorców, którzy potrzebują teraz naszej pomocy jest znacznie więcej.
Odwdzięczam się i wspieram
Dlatego zamówcie ulubioną pizzę albo makaron na wynos, kupcie dobre pieczywo, sery, soki.
Zajrzyjcie do lokalnej palarni kawy. W swoim mieście tak robię. Wiem, że moi i Piotra znajomi także tak robią.
Pod tym postem jest miejsce na Wasze komentarze. Napiszcie o markach / firmach, które wspieracie. Dajcie mi je poznać.
Dodaj komentarz