Mały Szlak Beskidzki to taki młodszy brat Głównego Szlaku Beskidzkiego. Prowadzi przez trzy pasma górskie, które GSB omija. Trzy pasma – Beskid Wyspowy, Makowski i Mały, 137 km i trzy dni. Do tego ok. 3,5 km podejścia na Luboń Wielki niebieskim szlakiem z Rabki Zaryte.

Taki plan zrodził się w mojej głowie w połowie lipca. Zupełnie przypadkiem jedno pytanie wywołało lawinę. Pytanie było niewinne: szłaś Mały Szlak Beskidzki?

Nie, nie szłam! Jak to nie szłam! Przecież mieszkam tu gdzie się zaczyna / kończy.
Tak nie może być! 

 

Czy to przypadek… Mały Szlak Beskidzki chodzi za mną!

Na dodatek Natalia i Maciek, autorzy bloga Mana w podróży jakby czytając mi w myślach wysłali swój przewodnik. Czytam, czytam i główka pracuje. To przecież idealna okazja połączyć odcinki, które znam z tymi, których nie znam i przejść całość z punktu A do punktu B.

Idealne wyzwanie na czas pandemii, na taki dłuższy weekend. Idealnie by się zmęczyć, zaspokoić potrzebę przemieszczania się i poznawania. Normalnie żadnych minusów. 

No prawie, ale o tym później. 

Ten tekst nie jest relacją z Małego Szlaku Beskidzkiego. Nie jest też przewodnikiem – po przewodnik odsyłam Was do Natalii i Maćka. To jest zbiór moich refleksji z trasy i o trasie. 

Mały Szlak Beskidzki – wersja ambitna

140 km w 3 dni. Start w Rabce Zaryte w piątek o 7 rano z minutami, meta w niedzielny wieczór, tuż po 20. Wystarczająco, by powiedzieć, że ani kroku dalej już nie idę. A nie jest łatwo mnie zmęczyć. Nie odstraszają mnie kilometry, wczesne pobudki. 140 km w trzy dni to jednak spory wysiłek, tym bardziej, że dłużej idę niż odpoczywam między kolejnymi etapami. 

Mały Szlak Beskidzki na plus

Dotarłam w miejsca, w które specjalnie bym nie pojechała

Mały Szlak Beskidzki to dla mnie okazja, by poznać nowe miejsca. Bo o ile na Luboniu Wielkim byliśmy w pewną Wigilię, o ile na Lubomir weszliśmy podczas kwietniowego pobytu w Beskidzie Makowskim, to pomiędzy tymi górami wszystko jest dla mnie nowe. Taki nowych miejsc na trasie jest więcej. Nigdy wcześniej nie byłam na Babicy, Chełmie, czy Gołuszkowej Górze. I przyznam szczerze, że niektóre z tych miejsc świadomie omijałabym przez resztę życia. Same w sobie to dla mnie trochę za mało, by stały się celem jednej wycieczki. Tu potrzeba takiej właśnie kumulacji. 

Mały Szlak Beskidzki nie wymaga wielkich przygotowań

Logistycznych oczywiście. Bo kondycja jest konieczna, tym bardziej jeśli całość chce się przejść w jak najkrótszym czasie. Dojazd do Rabki możliwy jest nawet komunikacją (pociąg B-B – Chabówka, a potem dwa busiki i już jesteśmy przy szlaku na Luboń). Początek w Bielsku-Białej jest jeszcze prostszy. Na start zawozi autobus linii nr 11. Można z namiotem, można non stop, można w wiatach, schroniskach i na kwaterach. Każdy znajdzie coś dla siebie. 

Lepiej zaczynać od Rabki i iść do domu

To wersja idealna dla mnie. W tym wypadku oczywiście mam farta, bo mieszkam niemal na mecie Małego Szlaku Beskidzkiego. Jakkolwiek bym się nie zmęczyła, jakkolwiek głodna bym nie była, spragniona i brudna, do domu jest już ze Straconki bardzo blisko. A to naprawdę bardzo wygodne rozwiązanie. Droga z Rabki do domu ma jeszcze dwie zalety. To co najtrudniejsze, ten odcinek gdzie przewyższeń jest najwięcej to mój pierwszy dzień wędrówki. Jestem świeża i pełna energii. A z kolei końcówka MSB, gdy już padam z nóg to droga, którą dobrze znam. Wiem co czeka mnie za zakrętem. Tutaj nie pytam, czy daleko jeszcze, bo dokładnie wiem ile. 

Trzy dni, ale najlepiej cztery

Zaplanowanie tej trasy na 3 dni, czyli dwa razy 50 i raz 40 km to ambitne wyzwanie. Jeśli więc szukasz ambitnych celów to MSB w trzy dni będzie w sam raz. Będę jednak szczera – trzeba się sprężać i na trasie nie ma czasu na marnowanie czasu. Nie będzie długich popasów, rozglądania się i delektowania się widokami do woli. Nawet latem to wędrówka od świtu do zmierzchu. Co nie znaczy, że nic nie widziałam, nie podziwiałam i nie robiłam zdjęć. Jeśli jednak chcesz trochę zamarudzić po drodze, podziel MSB na cztery odcinki. To też ambitnie, bo dopasuj czas do swojej kondycji i idź po swojemu.

Możliwość spotkania na szlaku ludzi, których znasz z Internetu

A nawet takich, których zupełnie nie znasz. Tuż przed Żarem minęłam dziewczynę, która zwróciła moją uwagę. Tradycyjne powitanie, mijamy się, ale coś mnie nakłania by odwrócić głowę. Jej plecak świadczy o tym, że nie jest to jednodniowa wycieczka. – Mały, zagaduję. Przytakuje. To powodzenia, i z ulgą stwierdzam, że ja już kończę. Za Myślenicami wypatrujemy Marka i Piotra, wystartowali tego samego dnia, ale idą w przeciwną stronę. Marek i Michał mijają nas po drodze. Ten sam kierunek, te same odcinki, tylko oni biegiem, a  my marszem. Gdy na Leskowcu okazuje się, że dzielimy pokój wybucham śmiechem – a nie mówiłam! 

Pusto, nawet na popularnych szczytach

Na Lubogoszczu nie było z nami nikogo. Na Luboniu jeszcze nie, a na Lubomirze już nie. W większości miejsc, przez większość trasy byliśmy właściwie sami. Dla mnie, która unika tłumów to ogromna zaleta. Cisza, spokój, pustka. 

Mały Szlak Beskidzki na minus

Asfalt, dużo asfaltu, szczególnie drugiego dnia 

Na wędrowanie asfaltowymi odcinkami trzeba się przygotować psychicznie. Ja nie odrobiłam tego zadania. Dla mnie góry to góry, a asfalt to asfalt. Najlepiej żeby go nie było. A tu jest. Ciągnące się niemiłosiernie zejście z Chełma do Zembrzyc, przejście przez Krzeszów czy Kasinę Wielką. I jeszcze więcej. Zejścia do cywilizacji odczuwaliśmy intensywniej też z uwagi na ogromny upał. Nie da się tego uniknąć, trzeba zaakceptować i iść dalej. Asfalt w końcu się skończy. 

Miasta i miasteczka 

Mszana Dolna i Myślenice nie zrobiły na mnie dobrego wrażenia. Znowu asfalt, na dodatek szlak prowadzi głównymi drogami. Ruchliwymi, pełnymi aut i ludzi, a ja przecież poszłam w góry! Na górską wędrówkę. Tak, wiem, nie dało się tego uniknąć wytyczając szlak, ale lepiej się na to dobrze przygotować, by uniknąć rozczarowania. Dla mnie jednak tych miasteczek jest zbyt wiele. Na dodatek Rynek w Myślenicach jest rozkopany, nie ma co oglądać. I co zabawne w miejskiej dżungli znacznie trudniej wypatrzyć charakterystyczne czerwone znaczki. Tu częściej niż zwykle zaglądamy na mapę. 

A z drugiej strony, dobrze, że te miasteczka i wsie są. Jest gdzie uzupełnić prowiant, kupić wodę. Choć w Kasinie trzeba zejść do sklepu ze szlaku. W Palczy za to nie ma się co zatrzymywać we wsi, nawet nie bardzo jest gdzie usiąść, odpocząć i się posilić. Nie zatrzymuj się, za ok. 2 km dalej trafisz na piękną drewnianą wiatę. Miejsce idealne, by uzupełnić kalorie. 

Skoro Mały to teraz Główny?

I tak, i nie. Czyli nie wiem. W sumie to bym chciała. W sumie to już kiedyś chciałam, ale jakoś mi przeszło. Gdybym miała to przeliczyć na procenty, to z Głównego Szlaku Beskidzkiego znam jeszcze więcej odcinków niż z Małego Szlaku Beskidzkiego. Powody byłyby w sumie podobne – połączyć to co znam z tym czego nie znam i przejść z Wołosatego do Ustronia. W tę stronę. Znowu z minimalną ilością rzeczy.

Na trasie Głównego Szlaku Beskidzkiego jest właśnie moja znajoma, Agnieszka. Znamy się tylko z wirtualnej rzeczywistości, ale do mety ma już mniej niż 150 km. Codziennie jej kibicuję i mam nadzieję spotkać ją przed urlopem na mecie Głównego Szlaku Beskidzkiego. Agnieszka idzie do Ustronia, gdzie pracuję. Aga, trzymam kciuki!