Zupełnie niezależnie od siebie, nie umawiając się i nie planując, na trasie Małego Szlaku Beskidzkiego Spotkały się trzy zespoły – trzy duety. Można by powiedzieć, że świat jest mały, a Mały Szlak Beskidzki jeszcze mniejszy. Wyruszyły owe pary niemal w tym samym czasie – dwie niemal deptały sobie po piętach. Z tym samym planem – przejść Mały Szlak Beskidzki w trzy dni. Dwie wystartowały – z Rabki do Bielska-Białej i jedna w przeciwną stronę.
Jaką miały motywację? Co ich pchało do celu?
Mały Szlak Beskidzki i jego bohaterowie
Marek i Michał
Wyruszyli jako pierwsi z Rabki Zaryte. Na lekko. Biegiem. Trzy dni, dwa noclegi – w Myślenicach i w schronisku pod Leskowcem.
Joanna i Piotr
Ruszyliśmy dosłownie 20 minut później za Markiem i Michałem (jak się okazało podczas rozmowy pod Leskowcem, gdzie przypadkiem dzieliliśmy pokój w schronisku). Spotkaliśmy chłopaków drugiego dnia na szlaku, za Myślenicami. Później dogoniliśmy ich jeszcze w Palczy. A Piotr wyprzedził, prawdopodobnie na Hrobaczej Łące.
Piotr i Marek
Wyruszyli z Bielska-Białej, w piątek przed południem. Planowali iść non stop. Zgodnie z obliczeniami mieliśmy się spotkać drugiego dnia, kilka-kilkanaście km za Myślenicami (dla nas) i przed – dla nich. Upał, odwodnienie i odciski zmusiły ich do zakończenia wędrówki w Myślenicach.
Mały Szlak Beskidzkie: biegiem nie marszem!
Michał i Marek to biegacze. Połączyli siły na trasie Małego Szlaku Beskidzkiego.
Marek: pomysł na Mały Szlak Beskidzki zrodził się, gdy okazało się, że kolejna impreza biegowa w 2020 roku została odwołana. UBS 12:12 jeszcze się odbył, ale Salamandra już nie. Maj to miał być mój debiut na 100 km i 6500 m up, czyli wyjazd do Rumunii do zamku Drakuli na Transylwanię 100. No cóż, też odwołane. Aby nie stracić biegowej formy wiedziałem, że coś trzeba zrobić. Główny Szlak Beskidzki to jeszcze zbyt duże biegowe wyzwanie, więc pozostał Mały.
Mały Szlak Beskidzki – do trzech razy sztuka
Pierwszy termin to czerwiec, ale deszczowe weekendy i opóźniona matura mojego biegowego partnera pokrzyżowały plany. Później mój rodzinny urlop, Michała wyjazd do pracy i nadeszła połowa sierpnia. Najtrudniej było nam się zsynchronizować i zorganizować transport do Rabki. Uznaliśmy, że lepiej będzie biec do domu, czyli do Bielska-Białej, niż startować w Straconce.
Ważna była także optymalizacja wagi plecaka, bo każdy kilogram dla biegacza to dramat na trasie. Mój plecak wraz z 2 litrami wody ważył 5 kg.
Zalety Małego Szlaku Beskidzkiego
Szlak oceniam jako pusty, wręcz zapomniany. Brak infrastruktury turystycznej oznacza, że trzeba wszystko dobrze planować. Były 20-30 kilometrowe odcinki bez możliwości zatankowania wody czy kupienia czegoś do zjedzenia. Co ciekawe, właśnie w miejscowościach szlak jest słabo oznaczony. Pierwsze 20% i końcowe 20% szlaku są ciężkie i kije bardzo się przydały, ale środkową część trasy prawie całkowicie pokonaliśmy biegiem.
Cieszę się, że poznałem piękną część Beskidów i zobaczyłem sporo miejsc, których nigdy nie miałem sposobności zobaczyć jak np. obserwatorium astronomiczne na Lubomirze. Jeździmy po świecie, a swojego terenu nie znamy.
Aaa, i najważniejsze, to poznanie Asi i Piotra 😉
Z punktu A do punktu B – motywacja Joanny
Mały Szlak Beskidzki to dla mnie powrót na szlak, kiedy wędruje się przez co najmniej kilka dni, z całym swoim życiem na plecach. Tym razem wybrałam szlak określany jako średniodystansowy, czyli MSB. Zależało mi na przejściu dłuższego niż zwykle odcinka, z punktu A do punktu B, a nie na jednodniowej pętli. 9 lat temu szłam tak długi, a nawet ciut dłuższy, czyli GR 20 na Korsyce, 200 km, 20 tys. metrów przewyższenia. Później były maksymalnie dwudniowe wycieczki, np. ze Zwardonia szlakiem granicznym, Tatry, z Pilska na Babią Górę i z powrotem.
Czym się różni taka jednodniowa wycieczka od szlaku średnio czy długodystansowego? Kumulacją zmęczenia i koniecznością zabrania większej ilości rzeczy. Ale to nie najważniejsza dla mnie różnica.
W przypadku pętli, cel jest po drodze, wychodzisz, wchodzisz i schodzisz. Idąc kilka dni moim celem nie jest konkretny szczyt, ale cała droga, z punktu A do punktu B. To była moja motywacja, by przejść MSB. Przypomnieć sobie jak to jest, sprawdzić się i spędzić te trzy dni mając do dyspozycji minimalną ilość rzeczy.
Nie było jednak łatwo
I to udało mi się osiągnąć – połączyłam punkt A i B, po trzech dniach wędrówki. I po 110 km marszu z odciskami i poranionymi stopami. Niestety wybrałam złe buty, a może dobre buty, ale nieodpowiednie skarpetki? Już pierwszego dnia po około 30 km wiedziałam, że każdy kilometr będzie jeszcze trudniejszy. Mogłam zrezygnować, powiedzieć, że wrócę w innym terminie, z innymi butami. Poddać się, ja?!
Ta sama trasa z punktu widzenia Piotra
Najtrudniejszy był paradoksalnie pierwszy dzień. Po krótkiej nocy (pobudka przed 3 i tylko drzemanie w pociągu) zmagałem się nie tylko z 50-kilometrową trasą, ale i wysoką temperaturą. Wiele kilometrów maszerowaliśmy w słońcu i w odsłoniętym terenie.
Druga trudna chwila to rozdzielenie się z Asią drugiego dnia. W Zembrzycach podjęliśmy decyzję, aby dalej iść osobno. Ja pierwszy, swoim szybkim tempem. A ona wolniej z uwagi na bolesne odciski. Decyzja niełatwa, jednak racjonalna.
Niespodziewana zmiana pogody
Do schroniska pod Leskowcem, gdzie mieliśmy zaplanowany nocleg było około 16 km. Prosili nas o przyjście do godz. 21. Chciałem tam przybyć, ogarnąć się i zawrócić po nią. Rozstaliśmy się około godziny 17.30, gdy na niebieskim niebie była jedna, dość niepozorna chmura. Pogoda jednak zmieniła się bardzo szybko. Już godzinę później grzmiało i chmur było coraz więcej. Gdy wychodziłem na otwartą przestrzeń podziwiałem ciemne chmury z lękiem – miałem je za sobą, przed sobą… 2,5 h od rozstania parłem w półmroku pod górę byleby tylko zdążyć przed burzą. Co gorsza, wynikało, że idę tam gdzie grzmi najbardziej i jest najciemniej. A ja nie lubię burz. Bardzo. Do tego martwiłem się o Asię, która była gdzieś za mną. Planowałem wpaść do schroniska, zostawić plecak i zawrócić w dół. Nie podobało mi się, że jesteśmy osobno w takich warunkach. Na szczęście skończyło się na strachu i podziwianiu efektownych błyskawic. A one rozświetlały chmury wysoko nade mną. Fenomenalny widok, choć podziwiany szybko kątem oka. Dzięki współpracy i telefonicznemu kontaktowi z ekipą schroniska oboje dotarliśmy bezpiecznie na nasz drugi nocleg.
Co zapamiętam z MSB?
Wielką frajdę i satysfakcję z przejścia szlaku, duży zapas sił na mecie oraz nawiązanie nowych znajomości z ludźmi z Bielska i okolic. Choć odczuwałem lęk, zapamiętam fenomenalną i widowiskową burzę, która na szczęście nas ominęła. I ten dziwny dźwięk przy podejściu w burzy pod Leskowiec, gdy zatrzymałem się przy zamkniętym, pustym domostwie – czy to był przestraszony ptak, mały pies, a może jeszcze inny zwierz…
Zapamiętam smak jagodzianki i drożdżówki w Chatce pod Potrójną, gdzie zatrzymaliśmy się trzeciego dnia na posiłek. A także bardzo szybkie przejście 45 minutowego odcinka na Kiczerę (zgodnie ze szlakowskazem) w niecałe 23 minuty! Taką miałem prędkość!
I jeszcze mądrą decyzję Asi, abym szedł sam, szczególnie ostatniego dnia. Dobrze mi zrobił ten szybki prawie 30 km marsz. W sam raz na zakończenie sezonu biegania.
Warto przejść Mały Szlak Beskidzki!
Szczególnie jeśli przymierzamy się do dłuższych. Jest dość łatwy i jednocześnie daje przedsmak dłuższych tras. Można sprawdzić i poczuć klimat takiej wyprawy. Liczne punkty styczne z cywilizacją ułatwiają logistykę: jedzenie, noclegi.
Polecam jednak nie traktować tego szlaku pobłażliwie. Podejścia i zejścia potrafią zmęczyć. Asfaltowe odcinki w gorące dni wyciskają wcale nie ostatnie krople potu. I też nie lekceważ go pod kątem atrakcyjności. Bo warto przejść go w cztery dni. Aby mieć wystarczająco czasu na panoramy, widoki, chwile refleksji i zdjęcia.
Piotr i Marek idą pod prąd, czyli z Bielska-Białej na Luboń Wielki
Marek: Do wyboru MSB przekonały nas: bardzo dobra komunikacja z resztą kraju punktów początkowych i końcowych szlaku oraz jego długość i przewyższenie podobne do wielu biegów około 100-milowych, w których mamy zamiar startować.
Szlak nie przedstawia specjalnych trudności technicznych, chociaż w czasie naszego przejścia (upały) brak wystarczającej ilości wody i ograniczona dostępność do niej, były sporą trudnością.
Podjęliśmy się przejścia szlaku w formule non stop, celem przygotowania mentalnego do długich biegów górskich. Planowaliśmy iść przez co najmniej dwie noce, przetestować trochę sprzętu oraz pewne strategie dotyczące biegów.
Ponieważ z przyczyn obiektywnych oraz okoliczności nie branych pod uwagę na etapie przygotowań, szlaku nie skończyliśmy, mamy sporą ilość „materiału” do analizy i przemyśleń.
Szlak jest bardzo malowniczy i na pewno godny uwagi. Zdecydowanie polecam jako jako trzydniową wycieczkę z noclegami w schroniskach. Zarówno ze startem w Bielsku-Białej, jak i na Luboniu Wielkim. Wielkie wrażenie oraz naszą wdzięczność wywołała u nas Chatka pod Potrójną i na pewno będziemy wspominać pobyt tam (choć bardzo krótki).
Dalej masz ochotę na Mały Szlak Beskidzki?
Przeczytaj więcej o plusach i minusach tej wędrówki. A później wybierz kierunek, bo warto!
A jeśli planujesz iść w przeciwnym kierunku to szczegółową relację znajdziesz na blogu Mana w podróży.
Dodaj komentarz