Kryminał, horror i komedia – trzy w jednym. Tak, tak… trzy różne gatunki w jednej książce. I to na dodatek o jedzeniu. A dokładniej o nawykach żywieniowych i ich zmianach. Książka i jedzenie? Nie, przepisów też nie będzie! Chociaż… Doktor Ania podpowiada w tej książce, jak w prosty sposób zadbać o zdrowie.

Rzadko tu piszę o książkach, a jeśli piszę to o górskich. Więc skoro o niej piszę – to znaczy, że mną trzepnęło, że warto przeczytać i zmieniać, że chcę Ci ją podsunąć, chociaż nie pożyczę. I zanim przeczytasz dalej – nie jestem dietetykiem, nie mam w tym kierunku wykształcenia, nie będę Cię pouczać. Po prostu przeczytaj, przemyśl i smacznego.

Czy biegacz może bezkarnie jeść?!

Na coś trzeba umrzeć. W sumie racja. I tak wszyscy umrzemy. Też racja, kiedyś umrzemy. Ale może jednak później niż wcześniej? Mnie się akurat nigdzie nie spieszy.

Tego tekstu chyba bym nie napisała, gdyby Piotr nie przyznał się na swoim blogu do walki z nadmiernym apetytem, napadami głodu czy łakomstwem. Nadmierny apetyt u biegacza, zaraz się zaśmiejesz?! I jeszcze tak szczupłego? A jednak!

 

pizza, dużo warzyw

Jedzenie i moje emocje

Nie no, przecież ja też czasem mam ochotę zjeść litr lodów czekoladowych łyżką do zupy, bo taki mam nastrój i bo tak. Ale zwykle na ochocie lub kilku łyżkach się kończy. Nawet nie lubię czekoladowych lodów, a taka chęć to zwykle odzwierciedlenie mojego humoru i wolę go nie poprawiać jedzeniem.

Ale przyznać się do jedzenia zbyt dużo, w pośpiechu, słodko i tłusto, a podjąć starania, by to zmienić popełniać błędy i znowu starać się – to jednak zupełnie inna historia.

Piotr pisał o swoich bieganiu kontra kiepskie decyzje w kuchni, a ja wreszcie sięgnęłam po książkę, która od kilku tygodni czekała na półce. To był idealny moment na lekturę książki o jedzeniu od doktor Ani.

Na coś trzeba umrzeć vs Nie żryj gówien

Na coś trzeba umrzeć – pod tym dość oczywistym tytułem, choć może masz ochotę na bardziej wstrząsający – NIE ŻRYJ GÓWIEN – kryje się sporo praktycznych informacji, dzięki którym może jednak pobiegam i nacieszę się górami ciut dłużej.

Książka Doktor Ani (taką znają ją czytelnicy bloga, a ja od dłuższego czasu obserwuję na Instagramie i FB) to kolejna po Smart Shopping jaka trafiła do mojego koszyka z zakupami.

Tak, dosłownie z zakupami, bo obie książki mają zmienić także moje nawyki żywieniowe, zaczynając od zakupów i decyzji jakie podejmuję przed sklepową półką.

Jaki to gatunek? 

Trzy popołudnia spędziłam na kanapie. Tylko tyle, a nie czytam szybko. Oczywiście z przerwą na bieganie, spacer, góry i jedzenie.
Książka wciąga bardziej niż kryminał, horror i komedia razem wzięte.
? Kryminał – choć od początku wiadomo kto i co zabija.
? Horror bo niektóre etykiety na produktach spożywczych mogą przerażać.
? Komedia – bo śmiać mi się chce, że kiedyś pijałam kolorowe napoje z cukrem zamiast wody.

Nadmiar i dodany – dwa słowa, które zostaną mi po tej lekturze, mam nadzieję do końca mojego dłuższego życia. Nadmiar – kalorii, tłuszczu, cukru, jedzenia na talerzu. Dodany – cukier, niemal do wszystkiego. Do jogurtów kolorowych, płatków śniadaniowych, ketchupu, a o gazowanych napojach nie wspomnę. I tak jak wiele, bardzo wiele lat temu zrezygnowałam w kuchni z soli, tak teraz jeszcze dokładniej przyglądam się niewielkim liczbom i literom „w tym cukier”.

kolorowe jedzenie

Życie bez soli? Da się!

Ale jak to, życie bez soli? Jajka bez soli? Ziemniaki bez soli? Zupa bez soli? Bez, bez tej dodanej. Można się przyzwyczaić. A zamiast soli użyć suszonych ziół. Sama sól jest w tak wielu produktach i półproduktach, że dodawać jej już nie chcę i nie muszę. Choć czasem mój organizm zgłasza zapotrzebowanie i wtedy coś słonego jednak dostaje.

Biegam, żeby jeść więcej ciastek

Czy ja nie lubię słodyczy? Jasne, że lubię słodki smak. Na dodatek jestem biegaczką, a jak wiadomo biegam, żeby jeść więcej ciastek. Ale nie byle jakich! Na maśle, z prawdziwą śmietaną, kremem na bazie serca mascarpone, z owocami, na mące chlebowej, z płatków owsianych i z bakaliami. Nie, nie wszystko na raz! I nie, nie codziennie. Nadziewaną czekoladę dawno już wyparła gorzka. Jogurt naturalny z dodatkiem owoców i cynamonu zastąpił jogurciki owocowe. Pewnie, mam słabość do kokosanek i w ogóle do smaku kokosowego. Oj, za kokosowe to dam się pokroić. Ale wcześniej odwracam kolorowe opakowanie, a jak widzę tłuszcz utwardzony i częściowo utwardzony to po co mi to?!

owoce morza

Czytaj i jeszcze raz czytaj – etykiety też!

W sumie to i tak jestem szczęściarą. Nie dlatego, że teraz już wiem, że chipsy to 1 ziemniak i 6 łyżek oleju. I pewnie czasem podejmę decyzję o ich zjedzeniu. Czasem, czyli bardzo rzadko. Jestem szczęściarą, bo od kiedy prawie 10 lat temu zaczęłam biegać, to moje ciało wyraźnie daje mi znać co chce zjeść. Owoce, warzywa, kasze przeróżne, makarony. I gorzką czekoladę.

A swoją drogą, czemu w szkole, na lekcjach chemii czy biologii nie uczy się czytania etykiet na produktach spożywczych? Rozszyfrowywania dziwnych oznaczeń E-coś tam? Czemu nie tłumaczy na co zwracać uwagę, czego unikać, co wkładać do koszyka? A później cóż, jako dorośli ludzie żremy gówna. Dlatego z dużą ciekawością obserwuję i będę mocno kibicować fundacji Doktor Ani. Edukacja dzieci to szansa na zdrowsze kolejne pokolenie.

Wcale się tego nie wstydzę!

Raz, jeden raz w życiu, miałam ochotę wyrwać dzieciakowi pakę chipsów i zwiać. W sumie byłoby łatwo. Czy to by coś zmieniło? Pewnie nie. Poranne bieganie, jedna z moich ulubionych tras, a tu idzie chłopak do szkoły i może na śniadanie albo na drugie pałaszuje chipsy. Paczka XXL, a on sam powoli zmierza do tego rozmiaru. Ależ mnie wtedy korciło!

Dlatego książka „Na coś trzeba umrzeć” to moja propozycja na jesienne dni, gdy można cieszyć się bogactwem produktów – warzyw i owoców i bawić się w kolorowe gotowanie.

Doktor Ania nie owija w bawełnę i nie lukruje rzeczywistości. Cukrzyca, otyłość, zawał, udar – sami dość skutecznie skracamy sobie życie. Ale namawia równocześnie, by próbować i zmieniać małymi, nawet najmniejszymi krokami. Próbować i zmieniać i zaczynać od nowa, jeśli jednak się nie uda. Jeszcze raz i jeszcze raz.

Ten tekst nie powstał we współpracy z Doktor Anią.
Po prostu chcę, żeby jak najwięcej osób przeczytało książkę i nauczyło się czytać etykiety produktów.

chyba, że Ci wszystko jedno.