Dlaczego nie biegam maratonów?
Akt 1 Scena 1
Kwietniowy, niedzielny poranek. Wiosna się spóźnia. Zimno i mokro. Ale my dziarsko wędrujemy w góry. Wiadomo, Romanka Challenge sama się nie zrobi. Piotr przodem, przeciera szlak po ostatnich opadach śniegu, ja spokojnie kilka kroków za nim. Pytanie pada znienacka. Jak w bajkach – grom z jasnego nieba.
Ile przebiegłaś maratonów?
Ile? To ja je muszę policzyć! – Dziesięć? – ni to pytanie, ni podpowiedź Piotra.
Niestety nie dziesięć, myślę, przeczuwając kolejne pytanie. Dziesięć to taka bezpieczna liczba. Okrągła. Nie ma co sięgać po kolejny maraton! No bo jak to brzmi: jedenaście.
Niestety dla mnie, nie dziesięć. – Osiem – rzucam. I dla pewności wymieniam w głowie: Łódź dwa razy, Warszawa, Paryż, Budapeszt, Florencja, Walencja i Porto. Osiem, zgadza się.
Kolejne pytanie wbija w śnieg? – A właściwie, to dlaczego nie chcesz pobiec kolejnego maratonu?
– Bo nie!
Tyle, że ta odpowiedź satysfakcjonuje tylko mnie, a reszcie świat, no i autorowi trudnych pytań spróbuję to wyjaśnić.
To zaczynam! Moja szczęśliwa siódemka, czyli siedem powodów, dla których nie biegam maratonów.
1. Nie chcę
Nie chcę i nie mam powodu oraz motywacji, żeby przygotować się, stanąć na starcie i dobiec do mety. A między startem i metą pokonać 42 km. Po prostu – nie chcę tego. Tak jak chcę iść w góry, chcę pobiegać, chcę zjeść pizzę i deser, tak nie chcę pobiec maratonu.
2. Nie mam takiej potrzeby
Nie potrzebuję przebiec kolejnego maratonu. To nie jest moja potrzeba, a ja już wiem, że celem mojego życia nie jest zaspokajanie potrzeb innych ludzi czytaj biegaczy. Tak, pierwszy maraton chciałam przebiec i potrzebowałam. Potrzebowałam udowodnić sobie, że mogę i że dam radę. Siedem kolejnych razy też chciałam – zobaczyć fajne miejsce, spotkać ludzi, poprawić czas. Moje potrzeby nie zawsze zostały zaspokojone, jak w Budapeszcie czy Porto.
3. Nie chcę mi się
Nie chce mi się trenować, przygotowywać, biegać zgodnie z planem. Robić dokładnie to czego wymaga ode mnie trener – realny czy wirtualny. Nie chce mi się nie oznacza, że jestem leniwa. Ciężko to powiedzieć o kimś kto biega 6 razy w tygodniu, z czego 5 razy wczesnym porankiem, a mój tygodniowy przebieg to nawet 90 km. Do tego jeszcze góry i spacery i setka w nogach co 7 dni. Ale żeby tak znowu maraton biec… Nie, dziękuję, nie chce mi się. Raczej pobiegnę swoje.
4. Nie chcę stracić radości z biegania
To właśnie takie bieganie, ile razy chcę i ile chcę, i gdzie chcę, i jak chcę daje mi największą radość. Takiej radości jak teraz nie miałam przez 10 lat. Jasne, lubiłam biegać, lubiłam efekty tego biegania, lubiłam poznawać świat dzięki bieganiu. Ale teraz, właśnie teraz, na pytanie jak było, odpowiadam tylko jednym słowem. SUPER. I mam radość wymalowaną na twarzy. Nic nie muszę, do niczego się nie przygotowuję i nie mam żadnego ambitnego celu – za to mam największą radość z biegania ever.
5. Nie chcę się napinać
Mało mam w życiu stresujących sytuacji? Maraton i przygotowania to dla mnie stres. Nie biegnę go na luzie. Mam swój cel, swoje ambicje więc się spinam i napinam. Nie mam w planach maratonu – mam w zamian pełen luz. 10 sekund szybciej czy wolniej, kilometr dalej czy bliżej… a co za różnica! Byle tylko poziom radości się zgadzał. Jak mi wyjdzie 23 km to mam 23 km, jak 17 to 17. 42 mi jakoś nie wychodzą.
6. Nic nikomu, a przede wszystkim sobie, nie muszę udowadniać
I właśnie teraz najbardziej to rozumiem. Jestem biegaczem i ty też jesteś, bez względu na staż, czas na mecie i dystans. 10 km to jest zawsze 10 km. Pierwszym maratonem udowadniałam coś sobie – że dam radę, że będę biegła od startu do mety. Potem udowadniałam sobie, że mogę szybciej, bardziej, lepiej… Tylko, czy rzeczywiście lepiej?! 42 km to 42 km. 8 razy wystarczy, by mieć pewność, że mogę!
7. Maraton nie czyni biegacza biegaczem
To teraz pojechałam! A co czyni? Radość! To, że chcę, że moje ciało i moja głowa potrzebują tej aktywności. Że jej chcą. Że jak mi powiesz, że nie mogę to i tak pójdę. Właśnie teraz, gdy nie biegam maratonów najbardziej czuję się biegaczką. Nic tylko zatrudnić mnie do reklamy społecznej, będę opowiadać jakie bieganie jest fantastyczne. Zapytaj mnie o bieganie, a nie zamilknę. Będę gadać i gadać. Współczuję Ci, lepiej już idź pobiegać.
- Kolejny maraton pobiegłam w niezawodnej spódniczce Polka Sport
Siedem powodów, które sprawiają że od prawie 2 lat nie pobiegłam maratonu. A teraz zacznie się dyskusja!
Zapraszam, w komentarzach. Ostrzegam – jestem konsekwentna jak osioł – nie przekonasz mnie! Ale próbuj 🙂
27 kwietnia 2021 at 10:02
Ja się nie znam, więc się wypowiem: zawsze powinno się robić to, co się lubi najbardziej — ale nie zawsze musi być to ta sama rzecz. Świat jest za duży, a życie za krótkie, żeby cały czas poprzestawać na tym samym.
Dlatego w ogólności najwspanialszą dyscypliną sportową jest… dekatlon (i inne wielo-boje, w tym biatlon i kombinacje narciarskie) — najnudniejszą: wyścig cyborgów na 100 metrów (i wielokrotności), którzy nie robią nic innego przez całe życie.
Pod tym względem świetnym gościem jest Adam Małysz (ale też np. Luc Alphand et consortes), który był świetny w jednym, ale w pewnym momencie odstawił deski do płota i zajął się czymś innym.
27 kwietnia 2021 at 11:36
W tym kraju przecież wszyscy znamy się na polityce, piłce nożnej i prawie 🤣 A nie, na prawie to prawie na pewno nie 😀 I zgadzam się, żeby robić tylko to co sie lubi! I stąd biegam tylko tak jak lubię 🏃♀️🙂 Ale chętnie pokibicuję na maratonie. Mam nawet kandydata 🤪 on biegnie, ja w jakimś pięknym miejscu dopinguję, strzelam foty i delektuję się lokalnym winem… To może Słowenia…
27 kwietnia 2021 at 14:52
Z tą piłką nożną… mało rzeczy mnie bardziej wk!a jak wiadomości sportowe w radiu — „we wczorajszym meczu Podpiwniczanka Piwsko Śląskie zremisowała jeden do jednego z FC Wycior Mącior; było gorąco do końca, ale w przedostatniej minucie Dondesszantosz wyrównał z rzutu rożnego. A teraz oddajmy głos trenerowi drużyny, która wywiozła zwycięski remis z nieprzyjaznego boiska przy ul. Padłej…” — i później pół minuty smędzenia gościa jak z generatora wypowiedzi sportowca-intelektualisty….