Trochę inny miał to być tekst. Plan był na kolejną część mojej rowerowej przygody. Co prawda biegania nie porzuciłam, ale jazda na rowerze mocno mnie wciągnęła. Zamiast tego podczas… tak, porannego biegania… pomyślałam co zyskałam dzięki temu, że wsiadłam na rower. I nie myślę tu o przejechanych kilometrach, spalonych kaloriach, odwiedzonych miejscach. To oczywiście też, ale tak trochę wprost, a trochę metaforycznie, co przez cztery miesiące dał mi rower.
Czego się nauczyłam dzięki temu, że nauczyłam się jeździć na rowerze. Nauczyłam się, albo przypomniałam sobie, że umiem!
Pięć rzeczy, których nauczyłam się podczas jazdy na rowerze!
1. Padłaś? Powstań! A dokładniej – upadłaś? Wstawaj i jazda dalej!
To był pewien październikowy, piątkowy wieczór. Wracałam już do domu z rowerowej przejażdżki. Szarówka, ale ja pięknie oświetlona i z odblaskami. Jedna z mniej uczęszczanych ulic. Jakieś 7 km do domu. Za chwilę zrobi się jeszcze bezpieczniej, bo z ulicy wjadę na ścieżkę rowerową. No właśnie… Prawie wjechałam.
Dziś już wiem jaki błąd popełniłam, ale wtedy opona zsunęła się z krawędzi, a ja w ułamku sekundy wylądowałam na prawym boku, na mnie rower i jeszcze w szoku stuknęła głową w kasku o asfalt. To był taki szok, że leżę, że przez chwilę nie mogła wstać spod roweru. Najpierw sprawdziłam czy wszystko mam na miejscu i w całości.
Później miły kierowca zatrzymał auto i pomógł mi się pozbierać. Postawił na koła rower, na nogi mnie i chciał nawet wzywać pomoc. Ale ja najpierw w szoku, a później już zdecydowanie przytomniej obmacałam miejsca, gdzie będą siniaki, sprawdziłam czy mogę się ruszać i postanowiłam od razu wsiadać i jechać.
Nie ma rozczulania się nad sobą. Wyciągam wnioski, analizuję co zepsułam – za mało zdecydowania i pod złym kątem chciałam wjechać na ścieżkę – i jazda dalej. Jasne, wolniej, ostrożniej, dwa kroki do tyłu w pewności siebie, ale jadę! Kolejnego dnia też pojechałam. Podobno to się zdarza i lepszym i bardziej doświadczonym. Na trzy tygodnie przed planowanym startem w półmaratonie taki upadek mógł mi sporo namieszać. Siniaków już prawie nie widać, otarcia się zagoiły, a kask ochronił głowę. No to jadę dalej.
2. Wiek to tylko cyfry, mogę się nauczyć czego tylko chcę!
Za kilka tygodni będę miała na torcie dwie czwórki! Tak nie na 18., nie na 21. ani nie na 30. urodziny, ale właśnie teraz zamówiłam dla siebie pierwszy tort! Spód brownie, krem milky way i oreo, polewa a na górze owoce! I oczywiście dwie liczby. To tylko liczby i tylko dwie cyfry na torcie. Bez względu na nie mogę się nauczyć czego tylko chcę i potrzebuję.
Podczas ostatniej rowerowej wycieczki, kilkuletni rowerzysta przywitał się ze mną słowami „dzień dobry”. Zawołałam do niego „cześć”, bo jego staż na rowerze jest zapewne większy niż mój! Mogłam się nauczyć jeździć na rowerze? To mogę się nauczyć wszystkiego, czego zechcę. Kluczem do sukcesu, czyli nauczenia się jest CHCIEĆ! A ja chciałam bardzo! Choć po drodze niewiele brakło, żebym się poddała. Ale dzisiaj mam co chciałam, a nawet więcej. Kocham jeździć na rowerze i mam nadzieję już za chwilę śmigać wokół Jeziora Garda! A co! To czego jeszcze chcę i mogę się nauczyć? Może włoskiego?
3. Metr to 100 centymetrów
Zgodnie z prawem o ruchu drogowym – minimalny odstęp od mijanego rowerzysty to 1 metr. Jest jeszcze zasada zachowania szczególnej ostrożności. I to nie tylko w czasie niekorzystnych warunków atmosferycznych (np. wiatru – o tym za chwilę) czy na drodze o złym stanie nawierzchni. Poruszanie się po ulicach to dla mnie wciąż powód do stresu, zdecydowanie wybiera rowerowe ścieżki, tam czuję się po prostu bezpieczniej.
- Foto. Piotr Stanek
- Foto. Piotr Stanek
Na co dzień jestem też kierowcą. Rowerzysta na drodze to dla mnie powód by zwolnić, zaczekać na dobry moment i zdecydowanie odsunąć się od niego. Na koniec zerkam jeszcze w lusterko wsteczne czy wszystko w porządku. Nie, wcale nie dlatego, że sama jeżdżę. Zaczęłam zwracać na swoje zachowanie większą uwagę, gdy kilka lat temu Piotr zaczął dojeżdżać do pracy na rowerze. Bywam rowerzystką, bywam kierowcą i bywam biegaczem. Poruszam się drogami, ścieżkami i poboczami. Conajmniej metr, to jednak dla mnie więcej niż metr. Niech będzie bezpieczniej!
4. Czasem jest pod wiatr! A czasem z wiatrem! A czasem lepiej odpuścić.
Jak w życiu. Tak w bieganiu, jak i na rowerze. Szczególnie gdy mieszka się w Beskidach. Tutaj często wieje. Dmucha, duje, powiewa. Wiatr, wiaterek, wicher, halny. Ten ostatni to nawet kilka dni, a ciepły wiatr przynosi jeszcze zmianę pogody. I żeby choć sprawdzała się reguła, że biegnę pod wiatr to wracam z wiatrem. Nic z tego! Zmienia kierunek i siłę, ciężko znaleźć regułę. Chociaż przyznaję, że kilka razy biegłam z wiatrem w plecy! Ależ to było tempo!
Gorzej jest pod wiatr – przypominam wówczas taką kukiełkę, co macha nogami w powietrzu i niewiele przesuwa się do przodu. O ile bieganie przy wietrznej pogodzie bywa zabawne, o tyle jazda na rowerze jest nie tylko męcząca. Może być niebezpieczna, gdy niespodziewanie powieje z boku. 50 kg ja i 14 kg rower, a jednak już poczułam siłę wiatru. Zaskoczona natychmiast zwolniłam. Nie spodziewałam się – nagłego podmuchu i jego siły. I o ile nie przepadam za jazdą pod wiatr, bo jak w bieganiu łatwo nie jest, choć tu mam przerzutki, o tyle przy zbyt dużym wietrze lepiej odpuścić.
5. Nie mam wstydu! I nie interesuje mnie co inni sobie pomyślą!
Przełamanie wstydu to była pierwsza lekcja jaką musiałam odrobić zanim w ogóle wsiadłam na rower. Musiałam się przyznać i przed sobą i przed innymi, że nie umiem jeździć na rowerze. W sklepach, gdy szukałam dla siebie roweru. Przed znajomymi. Przed Tobą i wieloma obcymi, a jednak bliskimi (patrz komentarze) osobami. Czy to wstyd, gdy kręcę ósemki na placu? Czy to wstyd, że uczę się ruszać i hamować na parkingu? Czy to wstyd, gdy pcham rower pod górkę? Czy to wstyd, gdy zsiadam bo nie mam pewności czy dam radę? Czy to wstyd, gdy zatrzymuję się i przechodzę z rowerem na pasach?
Dla mnie nie! Czasem po prostu czegoś nie potrafię, mam wątpliwości, albo się boję. Nie mam pewności i nie mam wstydu! Nie mam się czego wstydzić. A co inni sobie myślą – to ich sprawa. Innych jest wielu i każdy myśli coś innego – jak maluje Marta Frej!
Rower i jazda na nim dała mi pewnie jeszcze kilka innych lekcji. O sile, fizycznej i psychicznej. O kondycji. O siniakach, które w końcu się goją. O kształtnych łydkach i palących na podjazdach udach. A to pewnie nie koniec! I to jest najlepsze!
8 listopada 2021 at 12:52
nr 6. Na rowerze zawsze lepiej w rękawiczkach, nawet latem — jak się jeszcze raz przydarzy nr 1, można sobie pozdzierać skórę z dłoni
nr 7. Warto też rozważyć odpowiednie buty (no i pedały SPD, tzw. „kliki”) — jak jest ślisko, mokro, platformy potrafią spłatać niemiłe niespodzianki; ale też pod górkę jedzie się znacznie lepiej, bo noga także „ciągnie” (nie tylko „depcze”).
8 listopada 2021 at 15:40
O widzisz, rękawiczki! Racja, zapomniałam. W ogóle jazda na rowerze nauczyła mnie inaczej się ubierać. Jak biegam ubieram mniej, a na rower więcej niż normalnie. I póki co marzną mi dłonie!
O punkcie numer 7 słyszałam, ale jeszcze poczekam aż nabędę dużo więcej doświadczenia! Dziękuję 😀 będę donosić o kolejnych postępach 🚴
8 listopada 2021 at 16:34
Bo dczuwanie ciepła na rowerze zależy od prędkości jazdy i od tego jak długo/daleko się jedzie 😉 (luźne przejażdżki vs. konkretna jazda w tempie).
10 listopada 2021 at 10:21
Ja preferuję luźne przejażdżki, choć podjazdów w mojej okolicy nie brakuje. A jak jest w górę, to później w dół, a jak w dół to zimno mi od razu. Lepiej więc mieć mały plecak i zapasowe rękawiczki plus dodatkową bluzę 😄 Człowiek się uczy całe życie 🤔