Jak w jednej dzień przejść i poznać całkiem spory kawałek Gór Opawskich? I jeszcze zdobyć dwa najwyższe szczyty tego masywu – po czeskiej i polskiej stronie? I jak cieszyć się ciszą na szlaku, różnorodnymi krajobrazami i pięknymi widokami aż po „moje” Beskidy? Oto wycieczka w Góry Opawskie zaplanowana przy współpracy z Mana w podróży i zrealizowana przez mnie.
Trasa: 35 km, w zdecydowanej większości czeskimi szlakami.
Start i meta: przy wiacie we wsi Jarnołtówek, tutaj jest miejsce by zaparkować samochód.
Zlaté Hory nie takie złote
Początek wycieczki to wędrówka przez wieś i miasteczko. Zielonym szlakiem wzdłuż drogi do miejscowości Zlaté Hory lub kombinacja: zielonym, niebieskim (zejście z Biskupiej Kopy) i żółtym.
Zlaté Hory to dawne miasteczko górnicze położone tuż przy granicy z Polską bywa określane jako urocze. Albo jeszcze inaczej – złote miasteczko w złotych górach. Nie mogę tego potwierdzić. Styczniowy, mroźny poranek i dość wczesna godzina w środku tygodnia. Na dodatek środek kolejnej fali zjawiska, które towarzyszy nam już drugi rok. Więc przemknęłam przez miasteczko kierując się w góry.
W komentarzu na dole napisz mi co straciłam. Nadrobię przy kolejnym pobycie, ale jednak w przyjemniejszych okolicznościach przyrody. Tak, żeby była jeszcze możliwość spróbowania czeskiej kuchni!
Nie ma zwiedzania, czas na góry!
Przez Zlaté Hory można przejść czerwonym szlakiem albo kierować się prosto przez miasteczko, omijając „zwiedzanie” dworca kolejowego.
No nareszcie – wołam, gdy mijam ostatni dom, sanatorium Edel i park, i asfaltowa droga zamienia się w górski szlak. Miłośnikom beskidzkich ścieżek powinnam od razu napisać, że to nie będzie szlak jaki znają z Beskidu Śląskiego czy Żywieckiego. Więcej tu szerokich, leśnych dróg, latem zapewne idealnych na rower.
Czerwonym szlakiem wędruję aż do miejsca o nazwie Zlodějské louky – to skrzyżowanie z żółtym i zielonym szlakiem. Dalej też trzymam się czerwonych znaczków, kierunek: Táborské skály.
Niestety na tym odcinku trwa intensywna wycinka drzew. Muszę się nawet minąć z ogromnym samochodem do transportu drewna, to znaczy zejść mu z drogi, czyli ze szlaku. To minus. O kolejnym napiszę dalej. Plus – teraz i podczas dalszej wędrówki, to możliwość podziwiania widoków i przestrzenie, które mogą przypominać Bieszczady. Tym bardziej, że podczas styczniowego pobytu śniegu było niewiele, a wysokie trawy zachwycały złotymi kolorami.
Punkt widokowy na Taborskich Skałach
Schodząc z szerokiej drogi na ścieżkę na Taborskie Skały trzeba włączyć czujność. Początek przez las to wąska, ale widoczna ścieżka. Tym bardziej, że znowu jakieś łapki szły przede mną.
To trzymam się tych łapek, pewnie wiedzą dokąd iść. Trudności zaczynają się, gdy las się kończy. Tuż poniżej pierwszych skał wycięto wszystko w pień. Dosłownie. Zostały resztki pni i połamane gałęzie i trudno się domyślić którędy iść. Idę więc w górę, najprostszą i jak mi się wydaje najkrótszą drogą, aż do pierwszej widocznej skały. Dalej nie będzie łatwiej, ale najpierw się na ową skałę wdrapię i zobaczę co widać. A widać całkiem sporo. Rozpoznaję Śnieżnik i charakterystycznego Pradziada.
Táborské skály jak labirynt
Tylko dokąd teraz? Przede mną kolejna skała i kolejne pozostałości po wycince. Na dodatek nikt tędy nie szedł od ostatnich, niewielkich ale jednak, opadów śniegu, zatem śladów brak.
Zgodnie z mapą i intuicją kieruję się w stronę skały i w las. I tam, kilkadziesiąt metrów dalej, jest i ścieżka i znaczki na drzewach. I po drodze kolejne punkty widokowe, aż do najbardziej charakterystycznego. Po kamiennych stopniach wchodzę na szczyt skały, z bramką i ogrodzeniem. I tak, chwilę wcześniej ktoś tu był. Na szczęście dalsza część mojej trasy jej już, a może jeszcze, w znacznie lepszym stanie.
Příčny Vrch – najwyższy w Górach Opawskich
Teraz wąska ścieżka zamienia się w szeroką leśną drogę. Wędruje się szybko, przyjemnie i wygodnie, bez trudności i konieczności wypatrywania kolejnych znaczków. I tak do kolejnego, choć mało spektakularnego punktu mojej wycieczki. To Příčny Vrch (975 m n.p.m.), należący do korony Sudetów, najwyższy szczyt Gór Opawskich, rozległy i zarośnięty szczyt, pozbawiony widoków i idąc można go niechcący przegapić. Ale najwyższy, więc choć bez pamiątkowego zdjęcia, zaliczam sobie punkt do korony.
Rozległy szczyt z górniczą przeszłością
Stoki Góry Poprzecznej (tak to nadal Příčny Vrch tych w wersji po polsku) są poryte siecią chodników i sztolni, w sumie to ponad 120 km. To pozostałość po długiej, sięgającej średniowiecza (niektórzy mówią nawet o XI wieku) historii górnictwa na tym terenie. Wydobywano tu złoto, ołów, srebro, miedź i piryt. Wyrobiska pokopalniane zwane są pinkami i mijam ich kilka na trasie. Zabezpieczone, ogrodzone i oznakowane. Teraz szlak zaczyna powoli się obniżać, ale zanim zmieni się krajobraz wokół jeszcze jedna niespodzianka. To Hornické Skály (910 m n.p.m.). Warto zejść z głównego szlaku i ścieżką wdrapać się na szczyt. Powody są dwa – jednej to oczywiście widoki. Skała „wynosi” mnie ponad czubki drzew, a ja robię sobie przerwę na drugie śniadanie z widokiem na Biskupią Kopę, Srebrną Kopę, Větrnou i Solną Górę (867 m n.p.m.).
Powód drugi? Prawda, że na tym zdjęciu skała wygląda prawie jak Matterhorn?! Prawie.
Góry Opawskie prawie jak Bieszczady
Czas ruszać dalej, bo to dopiero połowa wycieczki. Czerwony szlak sprowadza teraz do drogi – tu zmieniamy kolor szlaku na zielony. Szutrową, przykrytą niewielką ilością śniegu drogą podchodzę przeciwległym zboczem, z widokiem na Sanktuarium MB Wspomożenia Wiernych. Błękitne niebo, delikatny mróz i zimowe tym razem kolory. Jest prawie jak w Narnii.
Zielonym szlakiem wędruję aż do Źródła Osobłogi (jest i wiata i kubek więc można się poczęstować i odpocząć) i stąd można żółtym szlakiem wrócić na Biskupią Kopę. To wariant krótszy o kilka kilometrów od proponowanej przeze mnie wycieczki, też bardzo przyjemny. Po drodze skałki, kilka punktów widokowych i sporo otwartej przestrzeni – wiem, bo Maciek z Mana w podróży zabrał nas tak we wrześniu półtora roku wcześniej.
Wariant dłuższy i jeszcze z Solną Górą
A jak komuś mało, a wiadomo, że mnie mało, to też żółtym szlakiem, ale… w przeciwną stronę, do rozdroża pod Solną Górą. Wycięty niemal na całym odcinku las pozwala na podziwianie widoków, ale też zmusza do refleksji. Czy tak będą wyglądały wkrótce także „moje” Beskidy?
Niespełna 2 km dzielą źródła od skrzyżowania z niebieskim szlakiem pod Solną Górą, więc postanawiam wejść na szczyt, w końcu to tylko kilometr i kilkadziesiąt metrów pod górę.
Solna Góra (Solná hora) 867 m n.p.m. zapewniła mi widoki na miejsca, które dobrze znam, czyli Babią Górę i Pilsko.
Jeszcze tylko w dół i znowu w górę!
Wracam do rozdroża i dalej niebieskim i zielonym szlakiem wędruję do wsi Petrovice. Uwaga na zielone znaczki – tu łatwo zejść z właściwej trasy! Wiem, bo już to przerabialiśmy we wrześniu 2020 roku. Gdy skręcasz na zielony szlak, to ten dość szybko z głównej drogi znowu skręca w lewo, na mniej widoczną ścieżkę. Jest strzałka na drzewie po prawej stronie, ale sama wiem, że można ją przegapić. Kolejne takie miejsce jest tuż nad wsią. Szlak przecina drogę i tutaj też nie należy ulec pokusie, tylko iść dalej prosto w dół, przez pole aż do asfaltu. Ja się skusiłam, więc i nadrobiłam trochę drogi i szukałam przejścia przez inne pole w towarzystwie ujadających na mnie wiejskich, czeskich Burków. Teraz około półtora km asfaltem (strasznie mi się dłużył ten odcinek, tym bardziej, że dzień powoli zbliżał się do końca) i w lewo niebieskim szlakiem na Biskupią Kopę. Od skrzyżowania przy kościele na szczyt to dokładnie 3 km i 430 metrów w pionie.
Jeszcze tylko Biskupia Kopa!
Biskupia Kopa (890 m n.p.m.) to najwyższy szczyt polskich Gór Opawskich, a tym samym szczyt do Korony Gór Polski. Początkowy odcinek przez pole – latem zapewne pasą się tu krowy, więc uwaga pod nogi. Później przez las, coraz bardziej stromo. Czas ucieka, a metrów w pionie i na długość nie przybywa tak szybko ja bym chciała. Niestety to styczeń, dzień jeszcze krótki, a do przejścia jeszcze kilka kilometrów. Nie ma co zwlekać.
Gdy niebo nad moją głową zaczyna mienić się odcieniami różu i czerwieni już wiem, że przed zachodem słońca nie dotrę na szczyt. W takich właśnie różowych barwach wita mnie na szczycie Franciszek Józef.
Wieża i ruina na szczycie góry
18-metrowa wieża z 1898 roku jest akurat pięknie oświetlona. Napis nad wejściem „Kaiser Franz Josef Warte”, to dowód, że wybudowano ją z okazji 50-lecia panowania cesarza Franciszka Józefa I. W styczniu i po zachodzie słońca jestem jednak sama. Od listopada do kwietnia wieża otwarta jest dla turystów tylko w weekendy. Witam mnie zatem tylko kot, który mieszka na placu budowy, a może w lepiej powiedzieć w ruinach budynku, który miał być schroniskiem. Miroslav Petřik, były kasztelan wieży widokowej na Biskupiej Kopie, konsekwentnie realizuje swój pomysł. Chciałby wybudować schronisko na szczycie najwyższego wzniesienia Gór Opawskich. Od półtora roku moim zdaniem nic się tu jednak nie zmieniło. I to co widzę, po prostu szpeci to miejsce. Pobudki może i zacne, ale jeśli to przestrzeń publiczna i wspólna, a za taką uważam góry, to ten plac nie-budowy szpeci to miejsce.
Teraz ostatni szybki odcinek w dół
Zgodnie z planem miałam schodzić do Jarnołtówka niebieskim, czeskim szlakiem ze szczytu Biskupiej Kopy. Ponieważ zapada zmrok zmieniam plany. Wyciągam czołówkę i wybieram czerwony szlak. Po prostu – wyraźniejszy, bardziej wydeptany i szybki. A niebieskiego nie jestem jednak pewna i nie chcę tracić czasu na szukanie właściwej ścieżki. I jeszcze te dźwięki, które docierają do mnie z lasu, podsycane przez wyobraźnię. Teraz już tylko przez wioskę i do samochodu.
Wycieczka dla wytrwałych
Kto to w ogóle przejdzie? 35 km?!
Usłyszałam od zaglądającego mi przez ramię towarzysza wielu moich wędrówek. Wycieczka jest piękna, różnorodna i w przypadku zmęczenia można ją skrócić o kilka kilometrów. W sezonie w Petrovicach można też nabrać sił w jednym z dwóch czeskich barów. Niezmiennie polecam czosnkową zupę i smażony ser. Po takiej wędrówce to zdecydowanie bez myślenia o diecie można uzupełnić kalorie. Ja się tym razem jednak oblizałam smakiem. Więc do zobaczenia po czeskiej stronie Gór Opawskich.
Długość trasy: 35 km, 1384 metry do góry, 8,5 godziny bez przerw
30 stycznia 2022 at 21:11
Na Biskupiej byłem — pierwszy i jak dotąd ostatni raz — prawie 15 lat temu i wspominam dość fatalnie: straszny tłok, jazgot, etc. Natomiast Zlaté Hory miałem sposobność zapoznać ledwie przez auta szybę i nie dostrzegłem w nich niczego fascynującego — w przeciwieństwie do pobliskiej wsi Rejvíz (właściwie to część Zlatych Hor, więc może o to miało chodzić?).
31 stycznia 2022 at 09:31
Ten pobyt na Biskupiej Kopie wspominam najlepiej. Ja, kot i Franciszek 🙂 Ale to pewnie dlatego, że i późno – po zachodzie słońca – i w środku tygodnia!. A Rejvíz będzie na kolejny raz, tym razem mam nadzieję na pobyt w po czeskiej stronie. Wygląda zachęcająco. Góry, torfowiska i knedle 😉
31 stycznia 2022 at 09:56
Magia miejsc, które w weekendy przyciągają tłumy, a poza nimi (zwłaszcza zimą i wczesną wiosną) są bardzo przyjemne… Błędne Skały, Szczeliniec, Skalne Miasto…
31 stycznia 2022 at 10:04
Dokładnie! Gdzie te czasy, gdy we wrześniu i październiku można było w samotności wędrować w Bieszczadach… No tak, to było kilkanaście lat temu.
31 stycznia 2022 at 11:36
Ba, jak sobie pomyślę co kiedyś nazywano tłokiem w Tatrach — i przyrównam do tego, co dziś widać na zdjęciach — to nie mogę uwierzyć…
31 stycznia 2022 at 18:46
To prawda! Jak szliśmy kilka lat temu Orlą Perć czy na Rysy to jedyną metodą było wyjść przed świtem, żeby uniknąć tłoku. Teraz już tylko Słowacja i raczej Wielka Fatra. Tam jeszcze jest dziko.