20 kwietnia wyruszyłam na szlak Sentiero Italia. Po raz trzeci. Szlak jest niezwykły,
bo łączy całe Włochy. Od Lazzaretto di Muggia, przez 20 regionów, w tym Sycylię i Sardynię.
Kilka wariantów albo jak kto woli dodatkowych etapów. W sumie prawie 8000 km!

Niewiarygodne wyzwanie. Albo – niesamowita okazja do poznania Włoch.

Jak wpadłam na ten pomysł? Przypadkiem!

Sentiero Italia – moja włoska wędrówka

I tak przez przypadek mam plan na kilka lat! A może i resztę życia!

Za mną dwie części, w sumie prawie 700 km.

Gdy to czytasz ja jestem już w drodze!

Wyruszyłam 20 kwietnia z Santa Maria di Leuca z planem przejścia całej Apulii i może jeszcze trochę.

Dokąd dojdę? To się okaże!

Na bieżąco moje kroki można śledzić na Facebooku i Instagramie.

Koniec, a dla mnie początek!

Santa Maria di Leuca to najbardziej na południe wysunięty fragment włoskiego obcasa,
czyli Półwyspu Salentyńskiego.
Tutaj spotykają się wody dwóch mórz: Adriatyckiego i Jońskiego.

Niewielkie miasteczko na końcu obcasa.
Koniec… a dla mnie początek!

Sentiero Italia część 3 czas start!
W drogę!

kobieta z plecakiem na tle wybrzeża santa maria di leuca

Santa María de Leuca

Dzień drugi i ambitny!

Dwa etapy Va’ Sentiero do Otranto.
Pierwszy pełen kwiatów i kolorów i z widokiem na morze.
Drugi… Spektakularny, choć początkowo nic tego nie zapowiadało.
Ogromne przestrzenie, morze, skały…
Miejsca dostępne tylko na własnych nogach.
W nogach razem 70 km.

morze skały Apulia

Takie widoki przez pierwsze kilkadziesiąt kilometrów

Lecce – dotarłam tutaj po 3,5 dniach marszu.

130 km za mną…
Ludzie, widoki, miejsca, zapachy i smaki…
Choć tych ostatnich najmniej, więc trzeba mi to zmienić.
Dzisiaj też sporo wędrowców podążających Via Francigena.
Z trudnych dla mnie momentów to upał i dużo asfaltu.
O drugim mankamencie wiedziałam, ale 32 stopni o 16 się nie spodziewałam.

Apulia łąka pełna żółtych kwiatów i maków

A na lądzie bywało i tak 🙂

Italia – wszystkiego najlepszego!

We Włoszech dziś Dzień Wyzwolenia
Wtorkowy poranek zastał mnie wśród pól karczochów,
które po raz pierwszy widziałam jak rosną.

Ale, że pola karczochów brzmią mało dostojnie, powędrowałam do Brindisi.
No i się pospieszyłam, bo obchody Festa della Liberazione jeszcze się nie zaczęły.
To poszłam dalej.

Plecak turystyczny na ławce w mieście, buty przed ławką.

Chwila przerwy dla plecaka i butów.

Tu nie wolno spać, cóż zrobić?

Rezerwat przyrody. Doszłam tam po 41 km wędrówki od rana. Nogi mówiły dość.
Ale to rezerwat, namiotu nie wolno rozbijać. Było już pod wieczór.

Co robić?
Idę dalej. Druga noc bez prysznica, 80 km w upale bez prysznica…
A ja szłam. Narzuciłam sobie niezłe tempo i po 7 kolejnych km, czyli razem 48 km,
i o 21.30 postanowiłam jednak iść.
Spać.

Rozbić się i się przespać.

Rozbij namiot, ogarnij się, zadzwoń do Piotra i chwilę po 22 spałam.

Ale za to rano miałam bliżej na kawę i śniadanie. I kilka godzin później byłam w Ostuni.
Białe miasto z jego urokliwymi uliczkami. Kolorowe detale na białych murach.
Wiatr od morza! I nareszcie jest chłodniej!

I tak, smak zimnego Peroni… Taki izotonik.

W Ostuni miałam 236 km w nogach.

Apulia Ostunia widok na miasto

Gdyby niebo było bez chmur byłoby trzy kolorowe zdjęcie.

Pierwszy tydzień marszu przez Apulię

Krótkie podsumowanie.

Pierwsze dni nauczyły mnie elastyczności.
Plany trzeba weryfikować i nie można od siebie wymagać zbyt wiele.

Po pierwsze zaskoczyła mnie pogoda, upał, 30 stopni C. Spaliłam sobie uszy i ręce.
Przyleciałam nieprzygotowana na takie warunki…
Cieszyłam się na piękną wiosnę, a nie spodziewałam się upalnego lata.

Pierwsze dni to też zmaganie się z paskudnymi odciskami na śródstopiu
Na szczęścia, dziś 7 dnia mogę powiedzieć, że się goją.

Początek to dużo asfaltu.

Ale też pięknych szutrowych dróg. Wśród gajów oliwnych i nadmorskich łąk.
Przepiękne nadmorskie klify. Dzikie plaże. Rezerwat przyrody.
I kraina trulli, do której wkroczyłam. A to jeszcze nie słynne Alberobello, gdzie ich najwięcej.

Zachód słońca na polu, kępa drzew. Apulia

Przed snem. Gdzieś w polu.

Połowa trasy za mną!

10 dzień, 51 kilometrów.

Łącznie trasy 385 km.
Nie liczę tego. Piotr liczy. Ja po prostu idę.
Wpisuję wieczorem/rano na kartce ilość kilometrów z każdego dnia. Wystarczy.

Miejscówka, gdzie miałam spać była zamknięta na głucho.
Jeszcze nie sezon. No to co zrobiłam?
Poszłam dalej i rozbiłam namiot kilka kilometrów dalej w deszczu.

Teraz mały posiłek, myciu, telefon na dobranoc i spać.
Takie proste życie mam od 10 dni.
Jutro z wczesnego ranka znów w drogę.

Trzymaj proszę kciuki i obserwuj:

PS.
O tej grupie włoskich (i nie tylko) dzielnych kobiet jeszcze napiszę, jednak warto o niej wspomnieć teraz:

„Ragazze in Gamba” #RagazzeinGamba – ta grupa wspiera mnie w mojej wyprawie. Niespodziewanie dla mnie! Obok ciepłych słów dostałam i dostaję zaproszenia do noclegu, cenne wskazówki i polecenia na trasie.

Co to za społeczność?

To grupa, licząca 125 tys. osób, jest główną włoską społecznością kobiet pasjonujących się wędrówkami, a misją tego projektu jest promowanie kobiet poprzez akcję chodzenia.
Historia kobiet jest ważna i jest symbolem odwagi i wolności.