Wystarczy, że trafię na informacje – mało znane, mało popularne – i zaczynam pakować plecak. Takie mniej uczęszczane miejsca, puste po prostu, działają na mnie jak magnez. Góry Leluchowskie i Góry Lubowelskie (znane jako Ľubovnianska vrchovina) to dwa miejsca, gdzie zaryzykuję to stwierdzenie, nawet w sezonie będzie cicho, spokojnie i bez towarzystwa.
Gdzie to w ogóle jest? Tak na prawdę w Beskidzie Sądeckim, ale z dala od najpopularniejszych tras, chociaż przy dobrej pogodzie momentami z widokiem na Jaworzynę Krynicką.
Leluchów to może jeszcze niektórzy znają. Z czasów studenckich i z piosenki SDM do słów Adama Ziemianina.
Dzisiaj… Leluchów to most graniczny, bazar, na którym zaopatrują się Słowacy (ceny w euro), nieczynna stacja kolejowa, cerkiew i szlak na Kraczonik, najwyższy szczyt Gór Leluchowskich.
Propozycja wycieczki!
Fragmenty obu pasm górskich można przejść podczas jednego dnia. Dodatkowa wartość: zdobycie najwyższego szczytu Gór Leluchowskich. Start i meta: Milik.
Można tu dotrzeć pociągiem – jak skończy się remont torów i kolejowej infrastruktury albo samochodem. Parking jest za torami, przy wiacie, gdzie rozpoczynają się także trasy rowerowe.
Kolory szlaków: niebieskim na Magura Kurczyńska (słow. Kurčínska Magura, 894 m n.p.m.) i dalej do miejscowości Andrejovka i Čirč. Dalej też niebieskim – ale dopiero w Leluchowie. Między Leluchowem, a słowacką miejscowością Čirč trzeba przejść asfaltową drogą mniej niż 2 km albo polami (ja szłam polami), w Leluchowie niebieski szlak jest zaraz za mostem granicznym. Dopiero za Dubnem pojawia się dodatkowo żółty szlak. Na Czarnych Garbach zmiana koloru na żółty i nim do Muszyny. Z Muszyny do Milika albo pociąg (aktualnie komunikacja zastępcza) albo niebieskim szlakiem z widokiem na Poprad, aż do kładki i wiaty gdzie rozpoczęła się ta wycieczka.
Góry Lubowelskie albo po słowacku L’ubovnianska vrchovina
Tutaj są spory o to co to są dokładnie Góry Lubowelskie. Czy to po prostu słowacka nazwa Beskidu Sądeckiego, czy jednak odrębne pasmo, od Eliaszówki na wschód, i dokąd właściwie. A jeśli osobne pasmo, to czy tylko do Muszyny czy też razem ze wschodnią częścią, tutaj opisywanych jako Góry Leluchowskie. Drugi raz zapuszczamy się już w te tereny. Rok temu z Mniszka nad Popradem na Ośli Wierch i do Eliaszówki właśnie, a tym razem w drugą stronę.
Przez Poprad prowadzi na drugą stronę i do sąsiadów Słowaków, urokliwa kładka. W Legnavie stara, ale dobrze utrzymana zabudowa i szlak przez polany prowadzi do góry. Im wyżej tym rozleglejsze widoki. Na tej trasie to jedno z niewielu widokowych miejsc i warto się odwracać. Rozpoznajemy kolejne szczyty wraz z charakterystyczną Jaworzyną Krynicką i cieszymy się ciszą. Po deszczu i wczesną wiosną może być błotniście – na szczęście dla nas w nocy był mróz!
Kurciańska Magura to szczyt dzikości!
Za tym pierwszym widokowym wzniesieniem szlak wchodzi w las. Kończą się widoki, teraz trzeba patrzyć głównie pod nogi – bo robi się stromo, a jeszcze dalej rozglądać uważnie. Nie zawsze szlak jest dobrze widoczny, a przed ostatnim podejściem na Kurciańską Magurę jest sporo powalonych drzew, a ścieżka słabo widoczna. Tym bardziej, że dzień wcześniej sypało. Wyszukując przejść i wypatrując niebieskiego oznakowania docieramy na najwyższy w tej części wycieczki punkt. Trochę zeszliśmy z trasy, bo szlak był kawałek niżej, a my trzymaliśmy się grzbietu, aż do osiągnięcia najwyższego punktu. Track gps w końcówce byłby przydatny!
Na potwierdzenie własnych spostrzeżeń, cytat z beskidsadecki.eu
A jednak to koniec świata!
Teraz w dół do wioski. Bez widoków, przez las, ale piękny i zupełnie pusty. Dopiero powyżej pierwszych zabudowań wychodzimy na polanę. Im niżej tym mniej śniegu, wiosenne roztopy, a w końcówce sporo błota. Wkraczamy do wioski ogarniętej już wielkanocnym klimatem, tu i tam świąteczne dekoracje. Chociaż przy pierwszym domu jednak bożonarodzeniowe, a nie wielkanocne. Poprad w dole rozlewa się tu szerzej. Przez tory kolejowe – ale byłoby i pewnie było – świetne połączenie kolejowe z Muszyny i dalej w świat!
I tu decyzja – błoto i przez pola, czy jednak asfalt i szum aut. My jednak polami wprost do Leluchowa. Przed samą granicą jest sklep i nowa wiata, gdzie polecam odpocząć. Po drugiej stronie nie ma niczego podobnego.
Tu granicy nie pilnuje już nawet wesoły anioł. Ruch jest, ale w jedną stronę – Słowacy wpadają na zakupy. Kolorowe stragany nie dodają wsi uroku. Z urokliwych miejsc pozostała tylko dawna cerkiew pw. cerkiew pw. św. Dymitra z 1861 r., gdzie mieszka podkowiec mały, nietoperz zagrożony w Europie wyginięciem.
Dzikości ciąg dalszy!
Wkraczamy w Góry Leluchowskie, które bardzo lubię. Dwa lata temu, też w czasie Wielkanocy przemierzaliśmy szlak z Powroźnika do Wojkowej i dalej wzdłuż granicy, i spotkaliśmy jednego biegacza. Tym razem tylko parę turystów, którzy też za cel obrali najwyższy szczyt – Kraczonik.
Same Leluchowskie nie są duże, dwie wycieczki i możesz poznać je całe. Ale są dzikie, piękne i warte spędzenia tam czasu. Nazywane są również grupą Zimnego i Dubnego, dla niektórych są częścią Sądeckiego, a dla innych jednak nie. Zamiast się sprzeczać, lepiej wędrować! Tereny te zamieszkane były przez Łemków, wysiedlonych w ramach akcji Wisła w 1947 roku. Dzisiaj to trzy znakowane szlaku turystyczne, dużo ciszy, pustki i dzikości.
Kraczonik – najwyższy w Górach Leluchowskich
Najwyższym szczytem po polskiej stronie jest Kraczonik (936 m n.p.m.). Droga na niego nie jest długa, ale bywa stromo pod górę. Sam szczyt nie oferuje widoków, wokół las i las, ale i tak jest ciekawy. Grzbiet Kraczonika jest wąski i skalisty i dość eksponowany. Za Kraczonikiem jest jeszcze niższy o metr Kraczoń. I dalej podobnie – żadnych widoków, wybitnych szczytów i spektakularnych atrakcji. Dlatego tak lubię te lasy – trzeba mieć po prostu potrzebę bycia w pięknym lesie. Nawet jeśli wiosna się spóźnia i zamiast zieleni jest biel i szarość.
Po drodze kilka wzniesień: Zimne, Dubne, Przehyby, Czarne Garby i za Garbami czas schodzić do Muszyny. Im bliżej tym dzikości mniej. A już hałas motorów i innych maszyn na szlaku to już dla mnie barbarzyństwo!
Muszyna ma swoje atrakcje
Ruiny zamku, ogrody… tylko jeszcze nie ma kolorów. Mnie i tak najbardziej podoba się Poprad. Zanim wrócimy do Milika popatrzymy na rzekę z góry, posłuchamy szumu i w końcu przejdziemy na drugą stronę urokliwą kładką. Za nami 29 km i prawie 1300 metrów w górę.
Trasa do zobaczenia i pobrania na stravie
4 maja 2023 at 21:13
Świetnie było znów wrócić w góry, w Beskid Sądecki, na kilka wycieczek z rzędu.
Podejście z Leluchowa na głodzie zapamiętam na dłużej.
I warto będzie tam wrócić latem i wczesną jesienią. Zielony las bedzie niesamowity.
A parę, którą jako jedyną spotkaliśmy
(ta na tym ww podejściu) to mieszkala naprzeciwko nas w pensjonacie 😉