Nie ma możliwości, by opisać trzytygodniową wędrówkę szlakiem Sentiero Italia w jednym tekście. Tak jak w jednym zdaniu nie odpowiem na pytanie – jak było? Jeden tekst to za mało, by opisać kilkadziesiąt etapów zgodnie z mapą Va’ Sentiero, które przeszłam od Santa Maria di Leuca do Isernia.
800 kilometrów, 21 dni, setki tysięcy kroków, setki godzin, gdy powtarzałam te same ruchy, lewa, prawa, lewa, prawa. Tak w liczbach prezentuje się trzecia część szlaku Sentiero Italia.
Jedyne, co teraz spróbuję zrobić to zebrać kilka wniosków, porównać tę wędrówkę z dwiema poprzednimi. A później… później będzie kolejna wędrówka szlakiem Sentiero Italia. I kolejna. Bo, że ciąg dalszy następni to wiadomo!
Najdłuższa z dotychczasowych trzech wędrówek
1500 kilometrów szlaku Sentiero Italia przeszłam w trzech częściach. Nawet dla mnie, która to zrobiła, to niewiarygodne liczby. 325 km w czerwcu 2022 r., 355 km we wrześniu 2022 r. I na przełomie kwietnia i maja 2023 r. 800 km! Najwięcej kilometrów i najdłuższa moja wędrówka w życiu. Bez dnia przerwy, czasem wręcz z marszem od wschodu słońca i jeszcze długo po zachodzie.
Początkowo chciałam przejść tylko przez Apulię, czyli zgodnie z planem 660 km (w rzeczywistości zawsze wychodzę więcej tych kilometrów, więc zaokrąglałam do pełnej setki). Ale… podczas planowania kolejnych etapów, łączenia ich i liczenia ile dziennie dam radę… została mi rezerwa czasowa! W sam raz na kilka etapów kolejnego regionu, czyli Molise – pomyślałam zuchwale. Kilka czyli 90 km, czyli w rzeczywistości kolejna setka. I tak powstała ta najdłuższa trasa.
To trochę zabawne, gdy tak się idzie przez pola, łąki, lasy i miasteczka. Dzień za dniem, kilometr za kilometrem. Po kilku dniach włączyłam lokalizację i z zaskoczeniem zobaczyłam dokąd doszłam. Zielona linia ilustrująca całą trasę robi na mnie jeszcze większe wrażenie! Tak, to niesamowite!
Najbardziej nieprzewidywalna pod względem pogody
Najpierw upał, a później pięć deszczowych dni! A jadąc do Włoch z zimnej Polski spodziewałam się wiosny. Takiej w sam raz. Dwudziestu kilku stopni, słońca i ciepła. A trafiłam na sam koniec włoskiego obcasa, w sam środek lata, przynajmniej według mojego odczucia. A ja przecież nie przepadam za upałem. Tym bardziej, im mniej mam okazję do niego przywyknąć. Śledząc włoskie prognozy pogody, obawiałam się, że może nawet zmarznę! Wiatr od morza nawet latem potrafi mnie zmrozić. W plecaku miałam i opaskę i wielofunkcyjną chustę i nawet … cienkie rękawiczki!
I przez kilka pierwszych dni śmiałabym się z siebie, ale to wcale nie było zabawne. Poparzone uszy i kark. Odparzone stopy i pęcherze na śródstopiach. Pot lejący się ciurkiem po plecach. I ta temperatura… W Lecce, po godzinie 17 termometr pokazywał 31 stopni! Nic tylko leżeć pod parasolem, sączyć zimne drinki i schładzać się w wodzie!
Aż pewnego popołudnia zaczęło kropić. E tam, kilka kropli deszczu jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Pół godziny później wyciągałam jednak z plecaka rzeczy przeciwdeszczowe. Nad ranem lało jak z cebra, a ja zwijałam namiot w strugach deszczu. Kilka godzin przerwy. I znowu deszcz. Burza, przed którą uciekałam na drugą stronę góry. I w końcu ulewa z wichurą na otwartej przestrzeni. Mokrą miałam nawet bieliznę. Znowu przerwa na wysuszenie i kolejna ulewa. Przemokły mi nawet wodoodporne skarpetki, a błoto przelewało mi się przez buty, tam i z powrotem.
Później znowu był upał, a kończyłam wędrówkę w strugach deszczu! Ale z uśmiechem na twarzy!
Najbardziej męcząca wędrówka
Fizycznie, bo psychicznie to stuprocentowy reset głowy! Średnio, każdego dnia szłam 40 km! Pierwszego mniej niż 30, ostatniego połowę tego dystansu. Średnio, a to znaczy, że zdarzały mi się dni, gdy szłam i 50 km! Zaczynałam o 6 rano i zatrzymywałam się po 21. Jaki to wysiłek? Ogromny! Bywałam tak zmęczona, że wolałam iść spać niż jeść. Co prawda to burczenie w brzuchu przypominało pomrukiwanie niedźwiedzia, ale może dzięki temu odstraszałam dzikie zwierzęta podczas noclegów na dziko!
I jeszcze jeden objaw zmęczenia. Gdy nogi i stopy tak bolą, że nie wiadomo jak się ułożyć w namiocie. Nogi do góry i na plecaku, czy na boku, podkurczone czy wyprostowane? Wtedy czasem wolałabym iść niż leżeć.
Efekt takiego wysiłku i niedojadania, to 5 kg mniej. Żartuję, że mogłabym organizować wakacje odchudzające. Jak jest możliwość to jest i cornetto al pistacchio, i pasta, i limoncello. Ale sama wędrówka to spalanie ponad 2000 kalorii dziennie, a takiej ilości kalorii w rogalikach i paście nie ma możliwości dostarczyć.
Najbardziej płaska część!
Początek prawie jak po stole, tak to przynajmniej wyglądało na mapie. Ale nie daj się zwieść!
Już pierwszego dnia wędrowałam nadmorskimi klifami, a kolejnego miałam wrażenie, że jestem w górach! Ogromna skała powyżej i jeszcze z ruinami zamku. Później też nie zawsze było płasko. Dość powiedzieć, że miasta i miasteczka w większości położone są na wzgórzach. Więc najpierw w dół, później płasko, a później pod górę. Przykłady? Proszę bardzo. Candela. Sant’Agata di Puglia. Panni. Montaguto. A później jest jeszcze najwyższy szczyt Apulii, Monte Cornacchia 1151 m n.p.m.
A Molise… Molise to już góry. Najwyższy szczyt, przez który prowadził szlak miał 1723 metry n.p.m. i zdecydowanie zrobiło się tatrzańsko, a na północnych zboczach w maju nadal leżał śnieg. Ogromne płaty śniegu na stromym zboczu wolałam obejść schodząc nawet ze szlaku. Niżej natomiast kwitły krokusy, których w Polsce nie zdążyłam w górach zobaczyć.
Podczas całej wędrówki dużo było otwartej przestrzeni, co nie chroniło ani przed upałem, ani przed deszczem.
Bardzo kolorowa wędrówka!
Pod tym względem wiosna mnie nie zawiodła! O ile z wcześniejszych wędrówek pamiętam bujną zieleń, nie tylko tą na drzewach, ale także pokrzywy i paprocie, tak tym razem było bardzo kolorowo.
Pierwsza moja radość to maki! Wypatrzyłam je już z pociągu w drodze na start mojej wędrówki. Ale w jakiej ilości te maki! Całe dzikie łąki! Później było jeszcze bardziej kolorowo, choć nazw tych kwiatów zupełnie nią znam. Dużo żółtego. Ale i białe, niebieskie i znowu czerwone! I jeszcze ten intensywny róż! Tak, to zdecydowanie była bardzo kolorowa wędrówka.
Bardzo różnorodna trasa
Nie tylko dzięki kolorom, ale i zmieniającym się krajobrazom. Ale trudno się dziwić!
Apulia jest długa i różnorodna. Zaczęłam w Santa Maria di Leuca, najbardziej na południe wysuniętym fragmencie włoskiego obcasa, czyli półwyspu salentyńskiego. Tam też spotykają się wody dwóch mórz: Adriatyckiego i Jońskiego. Początek to właśnie skaliste wybrzeże, wysokie klify i niewielkie zatoki.
A po drodze wiele maleńkich miasteczek, bardzo znanych i popularnych jak Ostuni czy Alberobello. Ale też mniej popularne, zupełnie nieturystyczne, gdzie obca dziewczyna wędrująca z plecakiem była ciekawostką. W Panni do późnych godzin nocnych rozmawiałam z nastolatkami, którzy dotrzymywali mi towarzystwa na placu zabaw, przy szkole, gdzie rozłożyłam swój namiot. Długie i płaskie odcinki przez gaje oliwne. I w końcu w górę, przez najwyższy szczyt Apulii, aż po górskie Molise. Dużo się działo i zmieniało po drodze.
Bardzo samotna
Decydowałam się na solową, samotną drogę w pełni świadomie, chcąc spędzić czas ze sobą. Ale jednak, spodziewałam się innych osób na trasie. Przez dwa tygodnie wędrowałam jednak zupełnie sama. Ludzie byli tylko w miasteczkach i wioskach, które odwiedzałam podczas Sentiero Italia.
Na początku drogi jeszcze spotykałam turystów. Mówiąc precyzyjnie to np. dwie osoby na ponad 20 kilometrowym odcinku. Ten początek pokrywa się z Południową Via Francigena, stąd ludzie na trasie. Z tą tylko różnicą, że oni szli w przeciwną stronę. A ja znad morza w góry, ale to zapewne okazja na zupełnie inną opowieść.
Południowa Via Francigena to około 900 kilometrowa trasa, polecana na miesięczną wędrówkę z Rzymu do Santa Maria d Leuca. Mniej więcej ostatnich 120 km pokrywa się ze szlakiem Sentiero Italia.
Ostatnie dwie turystki spotkałam przy Castel del Monte, w pewne deszczowe przedpołudnie. Bodajże 11 dnia wędrówki.
Później byłam już sama. Aż do mety w Isernia.
Niesamowite uczucie. Samotność, albo inaczej bycie samej, najbardziej odczułam nomen omen w samotni, czy też pustelni, czyli Eremo di Sant’Egidio na wysokości 1025 m n.p.m. Eremo składa się z kościółka, pustelni i bezobsługowego schronu. Wszystko zadbane, ogrodzone, obok źródło z wodą, a w czasie obecności opiekunów tego miejsca zapewne jest i prąd. Ja jednak byłam tam zupełnie sama. Zdecydowałam się na nocleg w dostępnej dla turystów sali, a z tarasu miałam widok na świat poniżej. Sama w środku niczego. Tylko krowy i konie w sąsiedztwie pobrzękujące dzwoneczkami. Było tak niesamowicie, że momentami dosłownie „słyszałam” muzykę, jakieś popularne kawałki, w które układało się to pobrzękiwanie.
Po raz pierwszy mówiłam po włosku!
Dwie ostatnie wędrówki, gdy straciłam tak wiele okazji do nawiązania relacji, albo mogłam tylko się uśmiechać i słuchać próbując zrozumieć, wreszcie zmusiły mnie do nauki języka włoskiego. Kasia, moja nauczycielka, dostała nie łatwe wyzwanie – w mniej niż pół roku nauczyć mnie mówić. Nie tylko zamówić kawę i śniadanie w barze, to już i tak umiałam. Nauczyć mnie tyle, bym umiała opowiedzieć o sobie, poprosić o pomoc, porozmawiać o prostych rzeczach i zrozumieć co mówią inni. I co? Udało się! Jasne, nadal wielu rzeczy nie rozumiałam, wiele razy trzeba było mi powtarzać i to powoli, ale już nie uśmiechałam się i nie pytałam czy ktoś mówi po angielsku.
Przeciwnie! W hostelu w Lecce poprosiłam, by pracownik recepcji rozmawiał ze mną po włosku, bo chciałam ćwiczyć. Dwa razy jadłam włoską kolację we włoskim domu i język włoski był jedynym obowiązującym! Ile błędów popełniłam nie ma znaczenia, dla mnie najważniejsze, że się dogadałem, dotarłam gdzie trzeba, miałam gdzie spać i co jeść! A teraz kolejne trzy miesiące nauki i wkrótce kolejne włoskie praktyki!
Kibicowało mi tak wiele osób
To, że wspierają mnie wtajemniczone w mój szalony plan osoby, to jedno. Ale tym razem kibicowało mi wiele zupełnie nieznanych osób. I to przez jeden post! Jeden tekst, którym przedstawiłam się w grupie facebookowej Ragazze in gamba i krótko opowiedziałam swoją historię. I nagle… Tysiące lajków, setki komentarzy, dziesiątki zaproszeń do znajomych i wiele wiadomości prywatnych. Gdybym zaznaczała na mapie Włoch miejsca, gdzie mogłam liczyć na pomoc to byłoby bardzo kolorowo. Wiele tych miejsc i regionów to jednak przyszłość. Ale, pod postem komentarz zostawiła Stella, która pomogła mi w Cisternino, a także Filomena, której rodzice mieszkają w San Marco la Catola. I jeszcze więcej osób, ale o tym w punkcie 10!
Ludzie! Przede wszystkim ludzie!
To była fantastyczna wędrówka przede wszystkim dzięki spotkanym ludziom.
Tym bezimiennym i tym, których już zaczęłam wymieniać. Pani w nieczynnym barze nie tylko pozwoliła podładować telefony i uzupełniła moje zapasy wody, ale zaprosiła na kawę. Kawa byłą też pretekstem do rozmowy i zobaczenia wnętrza trullo. Nie, nie tego w Alberobello, ale takiego „prawdziwego”, zamieszkałego od ponad 30 lat. Ktoś zatrzymał samochód i wsparł dobrym słowem i ciasteczkiem. Ktoś podarował wodę, choć z kranu by mi wystarczyła. Ktoś inny dał miejsce na namiot obok domu, a później jeszcze podzielił się kolacją. Ktoś inny zaprosił pod dach. Pozwolił się wysuszyć, wykąpać, nabrać sił. Ugotował pastę i podzielił się przepisem. Wiele, wiele drobnych gestów, które ułatwiły mi tę wędrówkę, ułożyły się w niezwykłą historię. Uśmiechy, słowa wsparcia i realna pomoc. Dziękuję!
Nie będę w stanie wymienić wszystkich, ale spróbuję chociaż imiona.
W kolejności przypadkowej!
Nancy, Stella, Alessandro, Marco, Alessandro po raz drugi, Filomena, Francesco, Tonia, Vito, Francesco Paolo
Te osoby poznałam, spotkałam, rozmawiałam. W telefonie zostało mi wiele włoskich kontaktów, na jednym z komunikatorów dziesiątki wiadomości i wiele słów wsparcia. Gdy dotarłam do Isernia, mojej mety, nagrałam kilka słów po włosku, by tylko w taki sposób mogłam z całego serca podziękować.
Grazie mille e a presto! A settembre!
20 czerwca 2023 at 19:52
Cieszę się, że kondycja Ci dopisuje i masz motywację. A teraz zapewne wielką satysfakcję i piękne wspomnienia, z których rodzą się nowe plany.
Życzę Ci, by właśnie te plany realizowały się tak gładko (choć wiem, że lekko też nie było), bo trzeba iść za ciosem!
Gratuluję świetnego szlaku i podzielenia się z nami jego opisem i relacją!
20 czerwca 2023 at 20:26
Cześć Yatzku! Wspomnienia jeszcze mi w duszy grają, a ja już mam bilety na kolejny etap. A może mam bilety, bo wspomnienia mnie wzywały… Tak czy inaczej, wracam. Będzie krócej i bardziej górsko, ale już odliczam tygodnie!
20 czerwca 2023 at 09:37
Ja niezmiennie podziwiam Asię.
Z marzenia, w nieśmiały pomysł, do prostej decyzji aż po realizację. Która trwa i będzie trwać.
Wspaniały przykład realnego podejścia i spełniania marzenia.
20 czerwca 2023 at 13:51
To przykład na to, że nawet najdłuższa wędrówka, najbardziej śmiałe marzenie zaczyna się od pierwszego kroku! Aktualnie potrzebne są nowe buty, by postawić kolejne 🤣.
17 czerwca 2023 at 13:11
Pięknie opisujesz swoją przygodę! Dzięki tobie czuję się jakbym tam była. Podziwiam za wytrwałości i odwagę.
Ania
20 czerwca 2023 at 13:49
Ta wędrówka jest tak pełna emocji, bycia że sobą i piękna świata i ludzi, że trudno to oddać słowami. Dziękuję. Podobno będzie tego więcej 😉