Wielka Pętla Beskidzka, czyli szlak The LOOP to nie tylko propozycja na długi weekend, wakacje czy urlop! Ale nie od początku byłam tym szlakiem zachwycona!

Chyba nie było bardziej sceptycznie nastawionej do tego szlaku osoby. Bo nazwa – The Loop – po angielsku, a po polsku się nie da? Bo na moim „podwórku”, bo po ścieżkach i szlakach, które w większości dobrze znam! Krótko mówiąc, uznałam, że to nic ciekawego i nic atrakcyjnego dla mnie. 

Ale po tegorocznym majowym weekendzie, zdecydowanie zmieniłam zdanie! Z całego serca polecam i obiema nogami podpisuję się pod szlakiem The LOOP, czyli Wielką Pętlą Beskidzką. 

LOOP – pętla przez Beskid Śląski, Żywiecki i Mały

Szlak powstał w ubiegłym roku – oficjalna inauguracja miała miejsce w czerwcu 2023 r. – z inicjatywy miasta Bielska-Białej we współpracy z Lokalną Organizacją Turystyczną Beskidy i PTTK. To blisko 230 km wędrówki, jeśli zaczynamy przy rondzie pod Dębowcem w Bielsku-Białej (rondo przy ul. Armii Krajowej i Karbowej). Ale ponieważ to pętla, można zacząć w dowolnej miejscowości na trasie. 

dziewczyna, szlak, LOOP

No to zaczynamy! The LOOP!

Start w Bielsku-Białej ma jednak wiele uroku! Przy górnej stacji kolei linowej na Szyndzielnię jest miejsce do pamiątkowej fotografii. Taki symboliczny start i symboliczna meta! I tylko od osoby, która rusza na Wielką Pętlę Beskidzką zależy czy pójdzie w prawo czy w lewo. Ja poszłam w prawo. 

Przebieg szlaku the LOOP, czyli którędy iść?

Przygotowując się do przejścia Wielkiej Pętli Beskidzkiej kierowałam się przebiegiem The Loop zgodnym z ideą jego pomysłodawcy – Mateusza Zmyślonego.

Zanim ruszysz w drogę dowiedz się więcej o szlaku na stronie organizatorów.

Podział na odcinki dopasowałam do swoich fizycznych możliwości i długości majowego weekendu – wiedziałam, że mam 5 wolnych dni i tak musiałam zorganizować ten czas, żeby w niedzielę wieczorem, a najlepiej jeszcze po południu dotrzeć do domu. Z tym domem, to mam spore ułatwienie – mieszkam cztery km od miejsca, gdzie rozpoczęłam i skończyłam wędrówkę. 

Wprowadziłam dwie zmiany – z Baraniej Góry do Węgierskiej Górki poszłam zielonym, a nie czerwonym szlakiem. Ten wariant jest dłuższy o kilka km, ale unika się pod koniec długiego marszu asfaltem – nie lubię asfaltu, plus w tym miejscu trwa budowa drogi ekspresowej do granicy. Druga zmiana – na Babiej Górze – Perć Akademików była jeszcze zamknięta, więc poszłam przez Przełęcz Brona, a dalej już zgodnie z mapą. 

O samej logistyce, podziale trasy na odcinki, o tym co zabrałam do plecaka powstanie wkrótce oddzielny tekst. Teraz czas w drogę!

232 km szlaku the LOOP w 5 dni, a dokładnie w 5 i pół!

Za chwilę zostawię Cię z opowieściami z trasy mojej wędrówki. Opowieści powstawały prawie na bieżąco. Prawie, bo nie nagrywam maszerując pod górę, trudno wtedy nie sapać! Czasem brakowało mi też wieczorem czasu i siły na podsumowanie dnia i nagranie powstawało dopiero rano. Możesz moją opowieść czytać, możesz też posłuchać. Nie tylko tego, co mówię. Czasem „w tle” dzieje się znacznie więcej. Słychać szum lasu, śpiew ptaków, moje kroki na kamieniach i stukanie kijków trekingowych. 

Dzień 1. the LOOP: z Bielska Białej na Równicę

Ruszyłam na szlak we wtorek po południu. Cała pętla ma 225 km, a ja chciałam wykorzystać na przejście tej trasy długi majowy weekend. Jeszcze siedząc na kanapie i licząc te kilometry doszłam do wniosku, że 5 dni to może być jednak za mało. Średnio wychodziłoby wówczas po 55 km, a to bardzo dużo. Dlatego zaczęłam już we wtorek po południu i zaplanowałam pierwszy odcinek z Bielska-Białej na Równicę, gdzie miałam zarezerwowany nocleg. I po prawie 22 km dotarłam na Równicę tuż przed zachodem słońca. 

Skąd w ogóle pomysł na to, żeby przejść szlak the LOOP? Przecież mieszkam tutaj, więc myślę, że około 80-90% tego szlaku znam dobrze i bardzo dobrze. Powodów jest kilka. Pierwszy, taki zupełnie praktyczny. Już niedługo (dokładnie 29 maja) ruszam na kolejny odcinek Sentiero Italia i to jest dobry sposób na to, żeby poprawić kondycję. Sprawdzić, na ile jestem przygotowana do kolejnej wędrówki. No i trochę popracować ze swoją głową, bo wiadomo, że nie tylko mięśnie idą na szlaku długodystansowym, ale także głowa. Po drugie, kupiłam trochę nowego sprzętu, wymieniłam plecak na trochę większy, wróciłam do starych, ale nowych butów i to wszystko chciałabym przetestować teraz na luzie i na LOOPie, a nie żeby się okazało na szlaku we Włoszech, że coś jednak nie gra albo nie leży tak, jak leżeć powinno. Na razie plecak leży dobrze, może muszę go jeszcze trochę lepiej dopasować. Buty znam, przeszły ze mną – poprzednia wersja i inny model – 2000 km. Więc uważam, że są niezawodne. 

 

 

 

Pierwszy dzień, 22 km, to była tak naprawdę rozgrzewka i w większości ścieżkami i szlakami, które znam bardzo dobrze. Jeśli nawet nie na pamięć. Wejście niebieskim i zielonym szlakiem na Szyndzielnię, mimo bardzo ciepłego popołudnia i cięższego niż zwykle plecaka, poszło mi dość sprawnie. Pamiątkowe zdjęcie przy górnej stacji kolejki linowej, gdzie jest specjalne miejsce dla tych co kończą lub zaczynają wielką wędrówkę w Bielsku-Białej. Pamiątkowe zdjęcie, bo kolejny raz będę w tym miejscu za 5 dni, jak wszystko dobrze mi pójdzie. Stamtąd na Klimczok, potem do Błatniej, szybkie zejście do Brennej, no i ostatnie 5 km na Równicę, gdzie miałam zarezerwowany nocleg. 

Szło mi się bardzo przyjemnie. Może tylko ten ostatni odcinek z Brennej na Równicę trochę się dłużył, bo trzeba było zejść dość nisko, Brenna położona jest zaledwie 400 m n.p.m., a potem z powrotem trzeba wyjść na 850 m. To w sumie było największe wyzwanie.

Zachód słońca, Równica, The LOOP

Zachód słońca na Równicy, na zakończenie 1. dnia.

Spałam w bardzo fajnym budynku, to byłe schronisko na Równicy, dzisiaj pod nazwą Gościniec Równica. Miejsce świeżo po remoncie, fantastyczne prysznice i bardzo dobre warunki. Może brakowało mi jakiegoś zaplecza kuchennego, małego aneksu, żeby można było sobie zrobić coś do jedzenia. Była tylko czajnik, żeby zagotować sobie gorącą wodę, ale miałam zupę pomidorową i kanapkę, więc tym razem czajnik to było wszystko, czego tego wieczora potrzebowałam. Spałam krótko i szybko. Pobudka o czwartej 20, szybka toaleta poranna i w drogę, bo zaplanowałam, że na trasę wyruszę o piątej rano! I zgodnie z planem tuż przed piątą stałam na zewnątrz, gotowa do drogi. 

Dzień 2. the LOOP: z Równicy do Węgierskiej Górki

Zależało mi na tym, żeby zacząć wcześnie, bo drugi dzień to zgodnie z planem 48 kilometrów. A chciałam dotrzeć do celu około godziny 20. Pierwsze podejście, oczywiście po zejściu do Ustronia, to jest podejście na Czantorię i znowu prawie 600 m pod górkę i to szlakiem poprowadzonym wzdłuż trasy narciarskiej, czyli cały czas stromo pod górkę. Na szczęście nie było tak źle. Szlak był głównie w lesie, a wcześnie rano szło się szybko i przyjemnie. Kolejna zaleta tak wczesnej pory wymarszu to zupełnie pusty szlak. Na tak popularnej górze w pierwszy dzień majówki nie było nikogo.

 

 

Och, marzyła mi się Kofola, ależ bym się napiła pysznej czeskiej Kofoli po wejściu na Czantorię. Niestety wszystko było zamknięte, było zbyt wcześnie. Byłam tam jeszcze zanim ruszył wyciąg i zanim ktokolwiek dotarł na szczyt. Po krótkim przystanku na drugą połówkę kajzerki, ruszyłam w kierunku miejsca, gdzie zaplanowałam kawę i śniadanie, czyli najpierw przerwa w schronisku na Soszowie, a kilka kilometrów dalej – na Stożku, po pieczątkę. 

Beskid Śląski, szlak, góry, The LOOP

Szlak z Czantorii na Przełęcz Kubalonkę, a po drodze śniadanie!

Szlak przez Soszów, Stożek i górę Cieślar jest bardzo przyjemny, widokowy, zarówno na polską, jak i czeską stronę. Rzadko tam bywam, ostatnio chyba zimą kilka lat temu, więc warto było powtórzyć ten odcinek. Niestety Kofoli, takiej lanej z beczki, nie było też w pierwszym schronisku, do którego weszłam, czyli na Soszowie, ale było śniadanie: ciasto marchewkowe w polewą czekoladową i czarna, mocna kawa. A do tego z 10% zniżką, dlatego warto się chwalić, że idzie się szlakiem The LOOP lub GSP, bo na tym odcinku oba szlaki się pokrywają. 

Na Stożku zatrzymałam się tylko po pieczątkę, odnotowując kątem oka wyższe ceny i Kofolę w butelce. Kolejny odcinek to wędrówka na Przełęcz Kubalonka i stamtąd szlakiem Habsburgów, z charakterystycznym brązowym oznakowaniem – litera H z koroną – aż do schroniska Przysłop. Ten wariant pozwala uniknąć tłumów wędrujących i jadących na elektrykach wzdłuż Czarnej Wisełki, a dalej czerwonym szlakiem pod Baranią Górę. Na szlaku Habsburgów było pusto i cicho, i nawet schronisko otoczone turystami zobaczyłam w ostatniej chwili!

 

 

Ale stamtąd już blisko na Baranią Górę, trzy kilometry zaledwie, a dalej znowu cisza i spokój! 

Taka mała anegdota. Mam taką zdolność, że jak wokół mnie jest zbyt wiele osób i dźwięków, a tak było na odcinku na Baranią Górę, to się wyłączam. Skupiam na czymś innym i w ogóle nikogo nie zauważam, no chyba, że jak pewna turystka, ktoś mnie zaczepi i zada najpopularniejsze pytanie – a daleko jeszcze do schroniska? I ta kobieta, tak mnie zaskoczyła, że zamiast podać jej odległość, podałam wysokość, uznając za oczywiste i w pełni zrozumiałe. Niewiele ponad 100 metrów – padła moja odpowiedź. Domyślnie – w dół. Dopiero kawałek dalej zrozumiałam, że te 100 metrów to muszą się jej bardzo długie wydawać. A ja spojrzałam na zegarku nie na odległość, ale na wysokość i uznałam, że jak ktoś idzie w dół to wystarczy mu wiedzieć, że musi jeszcze zejść 100 metrów! Bardzo przepraszam za ten skrót myślowy!

Na Baraniej Górze musiałam podjąć decyzję, którędy do Węgierskiej Górki – czarnym i zielonym czy czerwonym. Zielony szlak to jednak pod koniec zbyt wiele asfaltu, a czerwony jest pod tym względem przyjemniejszy, mimo że dłuższy. Dodatkowym argumentem jest przepiękna Hala Radziechowska, dlatego poszłam przez halę. I od Baraniej Góry szłam już właściwie sama, minęła mnie tylko dziewczyna z psem, a w przeciwną stronę zmierzał biegacz i na końcówce jeszcze dwie osoby z ogromnymi plecakami. A i ja wyprzedziłam dwie osoby. 

 

 

Dodatkowe kilometry oznaczały, że do Węgierskiej Górki dotarłam po prawie 51 km marszu! Zmęczona i głodna, jak wilk.

Dzień 3. the LOOP: z Węgierskiej Górki do Korbielowa

Szlak the LOOP w wariancie 5,5 dnia to zdecydowanie nie jest propozycja dla tych, którzy lubią dłużej spać. W Węgierskiej Górce spałam może kwadrans dłużej niż noc wcześniej, ale już przed godziną 6 szukałam miejsca, gdzie mogę zjeść świeżą drożdżówkę na śniadanie i wypić kawę. Znalazłam, i było prawie jak we Włoszech, jagodzianki, kawa z ekspresu i sok pomarańczowy. 

Trzeci dzień zaczął się później i na niebie było trochę więcej chmur, przynajmniej na początku. Wyprzedając trochę powiem, że na Rysiance to z kolei tak wiało, że miałam już pod ręką i komin i opaskę. 

góry, chmury, Beskidy, szlak, Tle LOOP

Trzeci dzień, bardzo przyjemny i krótki. Tylko 33 km!

Trzeci dzień zaplanowałam lżejszy i krótszy, ale tak po prostu układa się trasa. Między Korbielowem a Markowymi Szczawinami nie ma miejsca na nocleg pod dachem. Taki podział wydał mi się łatwiejszy do zrealizowania. Trzeci dzień to tylko niewiele ponad 30 km, ale jednak na Pilsko wejść trzeba, a to oznacza pod górkę w sumie aż 1700 m. 

 

 

Aż do Rysianki wędrowałam samotnie, zatrzymując się tylko w dwóch chatach po pieczątki. I na śniadanie w schronisku. Patrząc przez okno w kierunku Pilska zastanawiałam się nawet, jak bardzo musi wiać na szczycie, skoro tutaj jest tak zimno! I tym raziem Pilsko mnie zaskoczyło. Na szczycie było praktycznie bezwietrznie, ciepło i przyjemnie, a jeszcze cieplej zrobiło się, kiedy dotarłam na Halę Miziową. Na szczyt weszłam granicznym szlakiem niebieskim i mając zapas czasu poszłam aż do szczytu po słowackiej stronie. Do schroniska zeszłam żółtym, zdecydowanie mniej uczęszczanym. Polecam go najczęściej do wejścia na Pilsko, ale tym razem chciałam schodzić w samotności. I prawie się to udało. 

Ponieważ miałam sporo czasu, to usiadłam, żeby się trochę pogrzać w słoneczku na Hali Miziowej. Gdy znudził mi się hałas, zapach kiełbasek, podpałki do grila i brzęk kufli, więc pobiegłam do Chaty Baców na pyszne pierogi!

Tu znowu mogłby być anegdotka o młodych ludziach bez koszulek i z piwem, w towarzystwie muzyki z głośnika i dziewczyn, którzy podczas schodzenia pytają mnie czy daleko jeszcze na Pilsko. Tym razem byłam bardziej precyzyjna. Wytłumaczyłam nie tylko ile czasu marszu do schroniska, ile od schroniska w km i jaki to szlak. Zapytałam o czołówki i wyjaśniłam, że przed zmrokiem może im być jednak trudno wrócić do Korbielowa. Ciekawe czy ich zniechęciłam… 

 

 

A ja po pysznej kolacji złożonej z barszczyku z uszkami i pierogów ze szpinakiem i bryndzą poszłam spać wcześnie, już po ósmej, żeby wstać jeszcze wcześniej, czyli o czwartej i dzięki temu kolejny dzień rozpoczął się bardzo wcześnie. 

Dzień 4. the LOOP: z Korbielowa do Zawoi z pętlą na Babiej Górze

To był tak intensywny dzień, że wieczorem zabrakło mi siły, żeby nagrać podsumowanie czwartego dnia. Robiłam to dopiero piątego dnia, gdzieś w drodze na Jałowiec. Dodatkowo wieczorem w schronisku młodzieżowym w Zawoi miałam też okazję do ciekawych rozmów przy kolacji z innymi turystami. Gdy dotarłam do łóżka było już za późno, bo wiadomo przecież – rano trzeba wcześnie wstać i jeszcze zdążyć odpocząć po długim i bardzo fajnym, ale męczącym dniu. 

W czwartym dzień najważniejsze jest wejście na Babią Górę i przejście w tym masywie liczącej prawie 11 km pętli. Babia Góra to także najwyższy szczyt na całej trasie. Wędrówka z Korbielowa przez Mędralową do schroniska na Markowych Szczawinach jest bardzo przyjemna, szczególnie ten odcinek między Mędralową, a schroniskiem. Po prostu przepiękny. Piękny i pusty, co wynagrodziło mi późniejsze doświadczenia. I na dodatek szłam tamtędy po raz pierwszy. 

Wcześniej, bo na Mędralowej, znalazłam uroczy malowany kamień i postanowiłam zabrać go na Babią Górę, albo dalej na Jałowiec. Czytaj dalej to dowiesz się, gdzie w rzeczywistości dotarł!

kamień, Mędralowa, The LOOP

Znaleziony na Mędralowej… Szedł ze mną 3 dni!

Niestety moje wejście na Babią Górę przypadło na 3 maja i w ten świąteczny dzień na szczycie były tłumy. Z powodu trwającego zamknięcia Perci Akademików musiałam zmodyfikować trasę i wejść przez Przełęcz Brona, a później zejść czerwonym szlakiem i na Sokolicy skręcić w Perć Przyrodników i tzw. górnym płajem wrócić do schroniska. Cały ten odcinek to mniej więcej 11 km, z czego najbardziej męczące było mijanie tłumów ludzi w górę i w dół oraz wędrówka płajem. Bardzo mi się dłużył ten kawałek. Na Babiej Górze było tyle osób, że tylko wepchnęłam się w kolejkę, zrobiłam sobie zdjęcie z tabliczką na szczycie i nawet nie zatrzymując zegarka, po prostu poleciałam dalej. 

Dzisiaj niestety nie jest to moja ulubiona góra. Bywałam tam w czasach, kiedy cieszyła się mniejszą popularnością. 

 

 

Ale dopiero drugi raz w życiu miałam przyjemność iść Płajem Przyrodników. Nie było mnie tam… ponad 20 lat! A nawet 23, jak dobrze liczę! I dzisiaj doceniam, jak jest tam pusto i cicho. Aż przysiadłam z wrażenia, żeby odpocząć. Nie z powodu wejścia na Babią Górę, ale raczej z powodu hałasu, a czasem dziwnego przepychania się na szlaku. 

Babia Góra, Beskidy, the LOOP

Babia Góra – najwyższy szczyt na trasie The LOOP

Do schroniska młodzieżowego w Zawoi dotarłam przed godziną szóstą. Bardzo fajne miejsce na nocleg, a przy tym niewielki koszt: 27 zł za noc plus 12 zł za pościel. Prysznice, kuchnia, gdzie można przygotować posiłek, czyli wszystko co najważniejsze po ponad 43 km. 

Kolejnego dnia najtrudniej było wstać!

Dzień 5. the LOOP: z Zawoi do Międzybrodzia Żywieckiego

W sobotni poranek to bym pospała dłużej. Obudził mnie o czwartej budzik i miałam myśl, żeby spać dalej. I gdyby nie to, że wszystko było już przygotowane, trzeba było tylko wskoczyć w strój, zjeść owsiankę i ruszyć w drogę, to miałam taką myśl, że chętnie pospałabym dłużej. Ale nie tym razem, bo kalkulator szlaków pokazuje 50 km i trzeba ruszać w drogę.

 

 

Plan jest, żeby dotrzeć do Międzybrodzia Żywieckiego, gdzie mam zaplanowany nocleg i dzięki temu ostatni dzień byłby krótszy, miałabym czas na odpoczynek i pizzę. 

Dzień na szczęście już długi, po czwartej jest już jasno. Wszystko zależy od tego, czy wystarczy mi siły, ale to będę weryfikowała po drodze na trasie. Za mną już pierwsza góra, Jałowiec 557 m pod górę. A to już jedna czwarta podejść zaplanowanych na dzisiaj. Piątego dnia wędrówki zmieniam też Beskid Żywiecki na Mały. 

I tak sobie szłam, szłam i szłam i nic nie mówiłam. Góra, dół, góra, dół. Za Jałowcem długa wędrówka lasami, szlakami którymi nigdy wcześniej nie chodziłam. Nie było mi tam po drodze. W Chacie pod Solniskiem byłam tak wcześnie, że wszyscy jeszcze spali. Więc pomaszerowałam dalej przez Lachowice, Hucisko do Ślemienia. Na jednym odcinku błoto i ścieżka rozjechana przez ciężki sprzęt, a później trochę asfaltu. Jest też gdzie uzupełnić prowiant i zjeść śniadanie, ale ja skusiłam się dopiero na postój w Ślemieniu i tam uzupełniałam kalorie i płyny. 

Kilka kilometrów później minęła mnie biegaczka. Przyszło mi do głowy, że robi to samo co ja tylko w innym tempie. I miałam rację! W Gibasówce, kiedy przybijałam pieczątkę, od „chatkowego” dowiedziałam się, że duży dziś ruch na trasie LOOPa, i że niedawno była tam biegaczka. Czyli dobrze myślałam!

Szlak na Gibasówkę i z Gibasówki jest bardzo przyjemny, zielony o tej porze roku. Bardzo go lubię, więc szło mi się tam naprawdę szybko, lekko i przyjemnie. Tylko ostatnie podejście do zajazdu na Przełęczy Kocierskiej nie należy do najprzyjemniejszych, szczególnie to miejsce, gdzie przez barierkę przechodzi się na ruchliwą drogę. Ale kiedy minęłam ten zajazd, a była godzina 16 z minutami, to wiedziałam, że choćbym najwolniej, ale do Międzybrodzia Żywieckiego dotrę!

Ślemień, skansen, na szlaku, The LOOP

Skansen w Ślemieniu, tu też jest pieczątka!

Na tym ostatnim kawałku, czyli około 12 km, bardzo pomagała mi znajomość tego szlaku, właściwie znam tam każdy kamyczek i wiedziałam, jak rozłożyć siły, kiedy mogę maszerować szybko, kiedy muszę zwolnić. Ostatnie podejście na Kiczerę jest po tylko godzinach i kilometrach dość wymagające, ale krótkie. Krótko, stromo i szybko pod górę, w 20 minut wdrapałam się na górę, później jeszcze krótki odcinek do góry Żar i to, co było najbardziej mordercze dla moich kolan, to zejście czarnym szlakiem wzdłuż linii wyciągu, aż do Międzybrodzia Żywieckiego. Po prostu w dół, w dół, w dół, w dół i w dół. Dobrze, że idzie się po trawie, a nie po drobnych kamyczkach, bo musiałbym jeszcze bardziej uważać, żeby gdzieś nie podjechać.

Piąty dzień LOOPa był bardzo długi, 52 km i 14 godzin marszu. Chyba pierwszy raz w górach przeszłam z plecakiem kilkudniowym tak długi dystans. Ale wszystko odbyło się zgodnie z planem i przed godziną 20. zameldowałam się w Międzybrodziu Żywieckim, gdzie miałam zaplanowany nocleg. Zresztą będę go polecać, bo jest dosłownie 100 m od szlaku. 

 

 

Dzień 6. the LOOP: z Międzybrodzia Żywieckiego do Bielska-Białej

 

Oczywiście, Kieczera, a nie Kiczora!

 

Koniec! Wiadomo przecież, że dotarłam tam, gdzie chciałam. I czasem ktoś mnie pyta – Piotr głównie – czy jestem szczęśliwa, czy jestem zadowolona. Na końcu mam satysfakcję z przejścia, zaplanowania i zrealizowania wędrówki. Szczęśliwa jestem wtedy, gdy idę. 

Wyszłam na ostatni odcinek, wcześniej niż planowałam, ale tym razem nie mogłam spać już od trzeciej! Poprzewracałam się jeszcze w wygodnym łóżku i wstałam przed 5, żeby ruszyć w drogę. 

Ten ostatni odcinek LOOPa jest dla mnie zbyt asfaltowy. Najpierw długi kawałek do Czernichowa, a później jeszcze z Wilkowic do Bystrej. Ale, żeby nie powtarzać MSB to tutaj nie ma innej możliwości, więc trzeba to przejść i tyle. 

Poranek był bardzo rześki nad jeziorem, nawet zmarzłam w dłonie. Ale na rozgrzewkę było podejście na Czupel. Tam dopiero pojawili się pierwsi turyści i tam zostawiłam też kamyk z kolorowym obrazkiem znaleziony dwa dni wcześniej na Mędralowej! Długi kawałek ze mną wędrował, najpierw w kieszeni spodenek, później w plecaku. Miałam go zostawić na Jałowcu, ale… zapomniałam! Został zatem na najwyższym szczycie Beskidu Małego i pewnie stamtąd ktoś zabrał go dalej.

Kamień, Czupel, Beskid Mały, The LOOP

Kamień z Mędralowej dotarł aż na Czupel!

Szybka poranna kawa w schronisku na Magurce i zejście w dół. To już połowa zaplanowanego na ostatni dzień dystansu. 

 

 

Ostatni kawałek to znam tak dobrze, że trudno mi go opisać. Z radością powitałam w Bystrej szlak w kierunku Cygańskiego Lasu i dalej na Kozią Górkę. W Bystrej czekał na mnie Piotr, żeby towarzyszyć mi na ostatnich 10 kilometrach. Przy Koziej uratował małą żmijkę pilnując by zeszła ze szlaku, gdzie mogła stracić życie pod kołami rowerów. Taka była mała i dobrze się stapiała ze ścieżką. 

Dwa małe podejścia na Kołowrót i jeszcze żółtym szlakiem na Szyndzielnię. Ostatni odcinek pod górę i można zamykać pętlę przy górnej stacji kolejki linowej. 

The LOOP, meta, dziewczyna

Koniec po 62 godzinach i 232 km marszu!

Zdjęcia z całej wędrówki i filmy dostępne są na moim profilu na INSTAGRAMIE!