Zdecydowanie bardziej lubię planować niż robić podsumowania. Liczy się dla mnie co będzie, bo o tym co było zawsze mogę przeczytać na własnym blogu. Ha!

Ani biegowo, ani górsko 2019 rok to nie był wybitny rok. Były lata, gdy biegałam więcej i lepiej, czyli szybciej niż w 2019. Były lata gdy wędrowałam więcej, dalej i wyżej niż w 2019. Były lata, gdzie niemal w każdy weekend byłam na szlaku.

Patrząc na swój 2019 rok mogę jednak powiedzieć, że to był zdecydowanie rok włoski – trzy wyjazdy w moje ukochane góry, a niewiele brakowało by były cztery. To był rok, kiedy po latach powtarzania, że chcę wrócić do Portugalii po prostu to zrobiłam. Szkoda tylko, że przy tej okazji zapisałam się na maraton i w rezultacie tego szalonego pomysłu musiałam stanąć na starcie, a pewne okoliczności sprawiły, że musiałam nawet dobiec do mety.

Mój 2019 rok w liczbach

Najmniej aktywny okazał się luty – tylko 146 km aktywności, najbardziej grudzień – 350 km w terenie. Cały rok zakończyłam z wynikiem 2872 km, najwięcej było biegania 1750 km (najmniej od kilku lat – po prostu zmieniło się moje podejście do biegania!) i wędrowania ponad 1000 km.

wykres podsumowanie 2019

Na początek 2019 r. Beskid Wyspowy

Początek roku to był czas powrotów w znane miejsca i szukanie okazji do krótkiego, weekendowego odpoczynku. Spontaniczny i szybki wypad w Beskid Wyspowy do znanej nam już Dobrej Chaty zaowocował wejściem na Mogielicę. Niespodziewana zima w styczniu stawiała te plany pod znakiem zapytania, ale w rezultacie się udało przejść przez Jasień i wejść na Mogielicę. Śnieżnica nie była już tak łaskawa, bo im wyżej tym więcej śniegu, a szlak kompletnie nieprzedeptany. Gdzieś po drodze zamiast zaufać znaczkom poszliśmy po śladach nart i wpadliśmy po pachy w śnieg! Tyle puchu było rok temu!

O tym Beskidzie Wyspowym możecie poczytać na blogu outdoorzy.pl.

Marcowe przedwiośnie w Beskidzie Niskim

Dwa miesiące później zdecydowanie wypatrywałam już wiosny, ale w Beskidzie Niskim to było ostatnie starcie zimy z wiosną. I znowu – sprawdzony adres ponad Klimówką, czyli Nasza Polana z Marleną, Niuniolem, Bronisławem… I sprawdzone szlaki, czyli Lackowa i Magura Małastowska. Pusto i bardzo przyjemnie. Choć może trochę słońca brak, to jednak w kieszeni już miałam bilety lotnicze w miejsce, gdzie słońca powinno być znacznie więcej!

Włoskie święta w Bossico i Lago Iseo

Może to ckliwe i tylko miłośnicy Włoch potrafią mnie zrozumieć, ale gdy samolot dotyka płyty lotniska, a do moich uszu dobiega słowo „buongiorno” to wiem, że jestem u siebie. Tym razem po upolowaniu tanich biletów lotniczych do Bergamo wybrałam nowe, nieznane miejsce czyli okolice Jeziora Iseo. Zamieszkaliśmy w wiosce z widokiem na położone poniżej jezioro i górującą ponad wioską górą Colombina. Maleńka wiosna, w której byliśmy o tej porze roku jednymi z nielicznych turystów, górskie szlaki w okolicy i Jezioro z wyspą Monte Isola w zasięgu jednodniowej wycieczki.

Drewniana rama do zdjęcia pod szczytem Monte Colombina

Pamiątkowe zdjęcie pod Monte Colombina – punkt widokowy na Jezioro Iseo

Majowy weekend w Słowackim Raju

To mógł być prawdziwy niewypał! Ja i tłumy na szlakach! Ja i popularne, oblegane miejsce! Ja i zewsząd dobiegające głosy polskich turystów. Same sprzeczności! Zaczęło się pechowo – mandatem w euro i wejściem na najbardziej znany szlak w Słowackim Raju, gdzie wszyscy zaczynają, a wielu też kończy poznawanie tego rejonu. Później było tylko … lepiej! Na szczęście okazało się, że pozostałe piękne i dzikie miejsca przegrywają ze słowackim piwem, a to była dla mnie najlepsza rekomendacja. I nawet prognoza pogody sprawdziła się dopiero ostatniego dnia, czyli złapała nas tylko jedna burza na szlaku.

Mężczyzna stoi pod wodospadem i fotografuje

Wodospad w Sokoliej Dolinie zrobił na nas ogromne wrażenie. A przy tym – oprócz nas nie było tu nikogo!

Czerwcowy wypad w Tatry i zamknięty projekt Orla Perć

Miesiąc bez gór to miesiąc stracony, a rok bez Tatr to wiadomo. Tyle tylko, że po polskiej stronie coraz trudniej mnie spotkać. Tym razem jednak wiele wskazywało na to, że pogoda nie spłata mi figla i jest szansa na przejście Orlej Perci od Świnicy do Granatów. Szybkie podejście z Kuźnic do Murowańca i już o 9.00 staliśmy na Zawracie. Z moich doświadczeń wynika, że to zdecydowanie za późno jeśli chce się uniknąć korków i kolejek w newralgicznych miejscach. Ale tym razem okazało się, że większość turystów jest za nami i wędrówka Orlą Percią okazała się bardzo przyjemna!

Kobieta schodzi po skałach w dół, w Tatrach na Orlej Perci

Człowiek pająk – fot. Piotr Stanek

Lipcowy powrót do Włoch

Kilka tygodni później już siedziałam w samolocie do Włoch. Tym razem wybrałam nowy rejon w Alpach Bergamskich czyli Dolinę Brembana. W połowie lipca ten piękny, górski rejon okazał się pustawy. A może to szlaki, które wybrałam nie należały do popularnych? Weszliśmy na kilka przyjemnych szczytów, uciekliśmy przed burzą, zjedliśmy wszystko co najlepsze i wyjechaliśmy z zamiarem powrotu.

góry dolina brembana

Widok na Pizzo Badile

Kolejny długi weekend i powrót w Bieszczady

Czy można dwa razy w roku popełnić ten sam błąd? Otóż, można! Drugi długi weekend i drugi wyjazd w popularne miejsce, czyli Bieszczady. Już poszukiwania noclegu w Wetlinie dawały do myślenia. Wszędzie zajęte, najlepsze miejsca sprzedane już dawno temu. Wylądowałam więc w miejscu, którego jedyną zaletą był adres – Wetlina.

Połoniny bieszczadzkie, ale te mniej popularne

Zrezygnowaliśmy z najpopularniejszych połonin i najwyższego szczytu, a tam gdzie byłam było przyjemnie pusto. Tylko niestety droga w Bieszczady jest jakby coraz dłuższa. Powrót w Bieszczady był ostatnim przed przerwą wyjazdem w góry. Coś co rok temu było odległą przyszłością, teraz zbliżało się wielkimi krokami i czas był najwyższy zagęścić kroki i przygotowania do maratonu.

Wrzesień, październik – przygotowania do maratonu

To był bardzo trudny czas, tak trudny, że nie mam zamiaru go powtarzać. Co innego bieganie dla przyjemności, a co innego plan zakładający pięć treningów w tygodniu. I dość szybko okazuje się, że to co kocham może stać się przykrym obowiązkiem. A czas się kurczy i maraton coraz bliżej. Zamiast więc cieszyć się jesienią w górach ja pokonywałam kolejne kilometry po asfalcie i walczyłam z nudą, samotnością, zmęczeniem i lenistwem.

Czas na wyczekiwany urlop i niewyczekiwany maraton

I tak nadszedł koniec października, który kończył czas męki przed i rozpoczynał długo oczekiwany urlop. Tyle, że zanim nadejdzie ten wymarzony odpoczynek, porto, ryby, owoce morza, a potem góry i pizza, trzeba było pobiec. 42 km wzdłuż Duoro. Jak było? Ciężko! I żadna siła nie zmusi mnie by to powtórzyć. Gdy udało mi się zregenerować a wejście i zejście po schodach przestawało boleć, czas był najwyższy zacząć cieszyć się wakacjami. Może nie słonecznymi i pod palmą, ale aktywnymi i smacznymi. Z Porto polecieliśmy do Włoch, by zamieszkać na tydzień u stóp moje ulubionej Resegone. Tekst z tego wyjazdu jest wciąż w przygotowaniu, więc teraz pokażę tylko kilka zdjęć.

dziewczyna z medalem nad oceanem atlantyckim

To po ten widok zapisałam się na Maraton w Porto

Świątecznie w Sudetach Środkowych

Niewiele brakowało, bym miesiąc po powrocie z Włoch znowu była w drodze do Włoch… Pojawiły się bowiem super tanie bilety lotnicze do Bolonii. Zostaliśmy jednak w Polsce, choć wyruszyliśmy w kierunku, w którym rzadko bywamy. Sudety wspólnie odwiedziliśmy tylko raz, więcej tam dla nas nowych niż znanych szlaków. Baza wypadowa w Dusznikach pozwalała poznać Góry Stołowe, Orlickie, Bystrzyckie a nawet Sowie, a na dodatek podczas tygodniowego pobytu weszliśmy na cztery szczyty do korony gór Polski. Kilku nam jeszcze brakuje i to właśnie w tym rejonie, zanosi się więc na powrót. I to całkiem niedługo. Zresztą o tej koronie, która podobnie jak inna korona, robi się trochę przypadkiem i po drodze, też jeszcze napiszę.

Szukając wiewiórki

2020 rok – plany

Jakby tu maksymalnie wykorzystać 26 dni urlopu! To jest prawdziwe wyzwanie. Jak łatwo się domyślić, maratonu nie będzie. Na bieganie szybkie, dalekie i ambitne też nie mam ochoty. Raczej na wesołe i towarzyskie i w nowym miejscu. W maju zamierzam więc pobiec w Wiedniu, w zupełnie babskim towarzystwie. Dycha to akurat coś dla mnie w tym momencie. Wcześniej wracam w Sudety, bo do korony polskich gór brakuje mi Śnieżnika. A później… może Włochy, może Teneryfa, bo skompletowanie najwyższych szczytów Europy też samo się nie zrobi i przydałby się kolejny wierzchołek.

Inspiracje zawsze mile widziane, więc podzielcie się swoimi planami na 2020.